czwartek, 1 grudnia 2011

Ruta del vino

Dzień zaczynamy dosyć niemrawo... Kręcimy się po Vina del Mar, ale jakoś nie możemy rytmu złapać. Idziemy nad ocean. Plaża owszem jest, ale... w cieniu wielopiętrowych budynków, które dominują w całym krajobrazie. Woda w oceanie lodowata... Prąd Humbolta niosący zimną arktyczną wodę robi swoje. Po kilkudziesięciu sekundach mam wrażenie, że zimno wnika mi aż do kości kostek. Bez pianki można zapomnieć o jakiejkolwiek kąpieli ;-) Dopiero kawa była w stanie wtłoczyć w nas pozytywną energię ;-) Po krótkim namyśle wsiadamy w samochód i jedziemy do Valle de Casablanca - jednej z kilku dolin w centralnej części Chile, znanej z produkcji wina. Zanim jednak tam dojechaliśmy zahaczyliśmy jeszcze o mini wersję Wyspy Wielkanocnej - jeden z ichniejszych posągów stoi sobie dumnie w Vina del Mar. W sumie jak się odpowiednio temat obrobi w fotoshopie, wycieczkę na tą wyspę możemy sobie darować ;-) Podobno poza posągami i jaskiniami nie ma tam nic ciekawego.


Ale wracając do tematu Valle de Casablanca... Cała dolina wygląda niesamowicie. Z trzech stron zamknięta jest pasmami górskimi, a jej dno pokryte jest zielonym dywanem winorośli. Naszą wycieczkę rozpoczynamy od Veramonte.


Dużej i znanej winnicy. Za tzw. "wine tasting" musimy zapłacić. Dostajemy do spróbowania trzy kieliszki wina. Liczymy na to, że obsługująca nas pani opowie nam trochę o winach albo o samej winnicy. W końcu każda winnica ma swoją historię... Pani jednak nie jest jednak zbyt wylewna i po chwili siada do komputera... No cóż...


Po stosunkowo szybkiej degustacji chcieliśmy pójść na mały spacer po okolicy, ale słońce pali niemiłosiernie, a poza tym wszędzie wiszą tabliczki, że wstęp tylko dla upoważnionych osób. Wsiadamy więc w samochód i jedziemy dalej z myślą, że wielkie molochy trzeba ominąć i lepiej znaleźć małe, kameralne winnice. Po dosłownie kilku minutach jazdy skręcamy do winicy Emilliana, która jest jedną z nielicznych organicznych winnic w Chile.


Już na wjeździe widać, że ta winnica jest inna. Przede wszystkim jest tutaj bardzo dużo zieleni, a w powietrzu wyczuwalny jest mikroklimat przepełniony dużą dawką pozytywnej energii. Cała winnica jest bardzo kameralna i robi na nas niesamowite wrażenie.


Kilka razy dziennie organizowane są tutaj wycieczki połączone z degustacją. Mamy szczęście, bo ok. 20 min od naszego przybycia rusza kolejna tura i jesteśmy w tym czasie jedynymi gośćmi. Przesympatyczny przewodnik oprowadza nas po winnicy i opowiada nam o całym procesie upraw winorośli. Tutaj wszystko robione jest w sposób organiczny.


Zanim zasadzono pierwsze winorośle przez kilka lat gleba była nawożona organicznie do momentu, aż osiągnęła wymagane parametry. Nawóz jest zresztą produkowany na miejscu - w winnicy jest hodowla zwierząt - są tutaj kury, kaczki, konie i alpaki (!).






Każde ze zwierząt dostarcza innych składników. Ważnym elementem tego mikrosystemu (który podobno funkcjonuje na zasadzie w pełni zintegrowanego obiegu zamkniętego) są również inne rośliny i owady, które pełnią m.in. rolę wskaźników wczesnego ostrzegania. Pracownicy winnicy obserwują jak się zachowują owady i jak wpływają na różne rośliny i stąd czerpią dużo informacji. Natura w tym miejscu dominuje i czuć tutaj pewnego rodzajuu harmonię. Może dlatego produkowane tutaj wina są tak wyśmienite.


Przy okazji dosyć długiej rozmowy z naszym przewodnikiem (rozmowy, która znacząco wykroczyła poza ramy zwykłej wycieczki) dowiadujemy się, gdzie można zjeść dobre mariscos za rozsądną cenę. Okazuje się, że ponownie powinniśmy udać się do Con-Con. Tym razem jednak do restauracji La Gatita (czyli kotka). Na pytanie jak tam trafić usłyszeliśmy - dojedźcie do Con-Con i zapytajcie się o drogę lokalnego mieszkańca. Wszyscy wiedzą, gdzie jest La Gatita. Tak jest w rzeczywistości. Pytamy się starszego pana w sklepie i słyszymy opowiedź - musicie jechać 4 km wzdłuż wybrzeża i dojedziecie do miejsca gdzie będą trzy budynki po prawej stronie. Hmmm... Trochę to dziwnie brzmiało, ale rzeczywiście knajpa w tym miejscu była ;-)


Ryby serwują tam wyśmienite - wszystko świeże, smaczne i za przyzwoitą cenę :-)


Wieczorem wychodzimy jeszcze z poznaną dzień wcześniej Szkotką na pisco sour (słynny chilijski drink). Spędzamy bardzo sympatyczny wieczór, jednak kolejnego dnia mam objawy typowego kaca... Pisco sour jest napojem posiadającym ciekawy smak, ale trzeba niestety uważać na wypitą ilość ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz