czwartek, 15 grudnia 2011

Isla Magdalena

We wtorek (13.12) sprawnie dojeżdżamy do Punta Arenas. Nawet tutaj chilijskie drogi są rewelacyjne, dzięki czemu odległość ponad 270 km można pokonać autobusem w zaledwie 3 godziny. Dojeżdżamy na miejsce ok. 11 i idziemy szukać biura turystycznego, które organizuje wycieczki na Isla Magdalena - wyspę, którą upodobały sobie Magellnic penguins. W tym rezerwacie przyrody populacja pingwinów wynosi ok 60 tys. dorosłych ptaków, jednak w okresie rozrodczym potrafi wzrosnąć nawet do 240 tys. (!). Okres rozrodczy przypada pomiędzy listopadem a marcem, tak więc przyjechaliśmy tu w "gorącym okresie". Trochę się jednak martwimy, że możemy być za późno na wypłynięcie w dniu dzisiejszym, a niestety na jutro rano mamy już kupione bilety do Ushuaia. Uda się, to się uda, a jak nie, to przyjedziemy tu jeszcze raz ;-)

Na szczęście dosyć szybko znajdujemy biuro podróży i kupujemy wycieczkę na wyspę na godzinę 17. Jesteśmy trochę zdziwieni, że prom wypływa tak późno, ale wieczorem pingwiny są podobno szczególnie aktywne. Najwyżej będziemy wracać po zmroku (całość ma zająć ok. 5 godzin).

Mamy więc sporo czasu i możemy na spokojnie przyjrzeć się miastu i poszukać noclegu. Już na wjeździe do Punta Arenas było widać, że to jest porządne i bardzo zadbane miasto, co jest pewnego rodzaju zaskoczeniem. Wydawało mi się, że po otwarciu Kanału Panamskiego, cieśnina Magellana straciła swoje znaczenie i w efekcie Punta Arenas jako miasto położone na starym szlaku żeglownym uległo degradacji. Jednym słowem - spodziewałem się starego portowego miasta, w którym można łatwo dostać w łeb, a zobaczyliśmy zadbane i czyste (jak na tutejsze warunki) miasto z wieloma eleganckimi domami, dobrze utrzymanymi ulicami, przystrzyżonymi drzewkami, nowymi samochodami, itd... Ameryka normalnie... Tylko nie ta południowa, ale raczej północna ;-)

Mając dużo czasu idziemy się przejść wzdłuż cieśniny Magellana. Woda jest czyściutka, ale na plaży co kilkaset metrów jest znak "Playa no apta para bañarse". Hmmm... Jak to? Taka czysta woda, lato w pełni, a wykąpać się nie można? ;-) Prawdopodobnie jest to spowodowane silnymi prądami przepływającymi przez kanał, ale po zanurzeniu stóp wydaje mi się, że ostrzeżenie może to być związane również z tym, że ta czyściutka woda jest potwornie lodowata! ;-)





Tuż przed wyznaczoną godziną udaje nam się dotrzeć do portu (musieliśmy się rozpaczliwie ratować taksówką, bo okazało się, że terminal jest dużo dalej niż myśleliśmy). Jednak, prom Melinka odpływa ze sporym opóźnieniem. Pani przewodniczka z uśmiechem na twarzy informuje nas, że rejs trwa 2 godziny w każdą stronę, co w związku z opóźnieniem będzie skutkować krótszym pobytem na wyspie... Że co przepraszam!?! (słychać w różnych językach z dodatkiem pikantnych ozdobników) Chyba kogoś pogięło! (łagodna wersja zasłyszanych komentarzy)...

Płyniemy cieśniną Magellana, płyniemy... Część ludzi stoi na zewnątrz wpatrzona w błękit wody i nieba... My natomiast po 4 dniach spędzonych na promie podnosimy do góry głowy, patrzymy - woda, jak woda, czysta i zimna... Kasia idzie spać, a ja próbuję oglądać jakiś latynoamerykański serial w stylu: Jorge (vel fonetycznie Horhe) jest chory (odcinek 1). Co? Horhe jest chory? (odcinek 2). Niemożliwe! Horhe jest chory! (odcinek 145). Słyszałaś, że Horhe jest chory? (odcinek 1542 - wymieniamy część aktorów po serii nieszczęśliwych wypadków samochodowych). To jest tragedia, że Horhe jest chory! Przecież Horhe to "mi corazon, mi amor!" (odcinek 1967 - wątek miłosny musi się przecież pojawić)...

Po jakimś czasie widać na horyzoncie zarys płaskiej wyspy, nad którą góruje latarnia morska.


Dopływamy do brzegu i aż nie możemy uwierzyć oczom - na lądzie są setki, tysiące pinginów (a widzimy zaledwie kawałek plaży udostępnionej w rezerwacie do zwiedzania).


Z zachwytu wyrywają nas dwie rzeczy - potworny smród i pytanie pewnej inteligentnie zachowującej się Francuzki, czy te ptaki potrafią latać... Yes - they can! Mamy ochotę odpowiedzieć... Niebywałe :-)

Pingwiny są niesamowite. Wielokrotnie widzieliśmy filmy o tych ptakach, ale zobaczenie ich z bliska i w takiej ilości jest czymś niesamowitym!



W większości stoją albo chodzą sobie parami.


Część z nich leży sobie z małymi pingwiniątkami w wykopanych norkach.


Niektóre przemieszczają się w grupkach z miejsca na miejsce kołysząc się śmiesznie z boku no bok.


Wśród nich są oczywiście żarłoczne mewy, które czekają na chwilę nieuwagi rodziców żeby z gniazda wyciągnąć pingwinie piskle... Natura rządzi się swoimi prawami.


Na wyspie jest niesamowity hałas - pingwiny wydają z siebie dziwne dźwięki, które przypominają ryk osła ;-) Podobno wydając z siebie ten dźwięk starają się zasygnalizować, gdzie jest ich terytorium.


Jeżeli nie wykonuje się żadnych gwałtownych ruchów, to można do nich podejść naprawdę blisko. Jesteśmy w rezerwacie przyrody i staramy się z Kasią jak najmniej przeszkadzać zwierzakom, szczególnie jak przechodzą przez wydzieloną dla turystów ścieżkę. Nie wszyscy mają takie podejście. Wspomnianej wcześniej pani i kilku innym osobom powinni wydać dożywotni zakaz wstępu nawet do parku miejskiego...


W zasadzie wystarczy się zatrzymać i po chwili pingwiny przestają na ludzi zwracać uwagę. Można wówczas przyjrzeć się im z bliska. Patrzę sobie na stojącą parkę. W pewnej chwili jeden z pingwinów cofa się z gracją, wystawia kuper, słychać coś w stylu "pflllll" i już wraca na swoje miejsce ;-) Z innej strony biegnie sobie ptaszor trzymający jakieś zielsko w dziobie - pewnie będzie sobie dekorował wykopaną dziurę w ziemi. W oddali widać fontannę piasku, która wylatuje z kolejnej dziury - tu któryś z nich robi porządki i mało się przejmuje tym, że wyrzycana zawartość ląduje na innych ptakach. W kolejnym miejscu jeden pingwin drugiem pingwinowi wyciąga z żołądka ryby. Ptaki na zmianę chodzą / wypływają łowić ryby, a potem nawzajem się karmią...


Na koniec Kasia stwierdziła, że zobaczenie na żywo pingwinów było równie fajne jak zobaczenie w wodzie błazenków :-) Krótko mówiąc - dzisiejsze spotkanie z pingwinami zostało wpisane na top listę najciekawszych życiowych doświadczeń ;-)


Pomimo zapowiedzi, że wycieczka bedzie krótsza, na prom daliśmy się zapędzić dopiero pół godziny po "normalnym" czasie ;-) Myśleliśmy, że do Punta Arenas dopłyniemy po zmroku, ale jesteśmy już dosyć daleko na południu, a o tej porze roku przez większą część doby jest tutaj jasno. Od marynarza dowiadujemy się, że w tej chwili w Punta Arenas nocna ciemność zapada tylko na 2-3 godziny. Poniżej zdjęcie zrobione po 22 :-)


Ciekawe jak będzie w Ushuaia - żeby się tam dostać będziemy musieli przejechać kolejne kilkaset kilometrów na południe...

2 komentarze:

  1. Wy jestescie jak te slodkie pingwiniatka...
    -Gienczyk.

    OdpowiedzUsuń
  2. A jakis komentarz z urodzin? Byly, czy ich nadal nie obchodzisz po zeszlym roku?

    OdpowiedzUsuń