sobota, 3 grudnia 2011

W Chile chyba tylko wino i ryby są tanie

Opuszczamy Valpo i jedziemy w końcu w kierunku Pichilemu. Po drodze musimy jeszcze przejechać przez Casablanca Valle. Jak już tu jesteśmy, to warto podjechać do kolejnej winnicy. Naszą uwagę przyciąga Indomita, której siedziba rozłożona jest na wzgórzu, przez co widok z tarasu jest oszałamiający. Kupujemy dwa kieliszki białego wina, siadamy sobie wygodnie w fotelach, muzyka w tle leci z głośników... Odrobina luksusu za równowartość kilkunastu złotych ;-) Wino - rewelacyjne. Kupujemy całą butelkę za ok 20 pln. Wino jest tutaj naprawdę tanie.






Do Pichilemu jest w sumie kawał drogi. Krajobraz przyjemny dla oka - pagórkowaty teren, porośnięty wysuszonymi trawami.

Mijamy miejsca, gdzie nawet rosną kaktusy. Widać, że deszcz pada tu niezwykle rzadko. W tle widać Andy. Krajobraz przypomina raczej jakąś wyżynę, a nie nadmorskie tereny.


Dojeżdżamy do Pichilemu. Jednak miasteczko nie wygląda jak nadmorski kurort. Jeden wielki pierdolnik ;-) Camping owszem tutaj jest, ale po 1) zamknięty, a po 2) miejsce nie wygląda zachęcająco i bezpiecznie. Ostatecznie lądujemy w cabanas (takich drewnianych domkach) i znowy płacimy za nocleg jakieś absurdalne pieniądze... Szczególnie jeżeli weźmie się pod uwagę cenę w stosunku do jakoście. Albo tu jest tak drogo, albo płacimy potrójną stawkę dla gringos. W trzecim dniu mamy wrażenie, że w Chile tylko wino jest niestety tanie. A przed nami jeszcze Patagonia, która podobno jest najdroższym miejscem Ameryki Południowej. Jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie spontanicznie zmienić plan podróży i uciekać tam, gdzie taniej ;-) w sumie niezły pomysł ;-)

W nocy było potwornie zimno. Jak nie ma słońca temperatura nad morzem spada drastycznie - zimne powietrze znad Pacyfiku wychładza ląd momentalnie. Nad ranem mamy wrażenie jakbyśmy byli nad naszym lodowatym Bałtykiem gdzieś na przełomie września i października. Jednak wystarczy, że wzejdzie słońce i już robi się znowu gorąco. Czarny piasek na plaży w Pichilemu szybko akumuluje ciepło i po kilku godzinach robi się tak gorący, że trudno po nim chodzić boso. Woda w oceanie pozostaje jednak lodowata i raczej nie zachęca do kąpieli.




Rankiem dzieje się tu jednak dużo ciekawych rzeczy. Rybacy wracają z połowu ze świeżymi rybami, które szybko przepakowywane są do skrzyni i po chwili już je można kupić w sklepie przy plaży.







Świeże rybki są kuszące, tak więc podążamy za wskazówką



i przed wyjazdem z Pichilemu zachodzimy jeszcze do lokalnej knajpy na rybę w tradycyjnej już formie plata de pobres. To co widzicie poniżej to jest porcja dla jednej osoby rozdzielona na dwa talerze! Nie byliśmy w stanie wszystkiego zjeść, a całość kosztowała 6000 peset (ok. 36 pln). Na dwie osoby całkiem przyzwoicie.


2 komentarze:

  1. Niestety fakt :( Chile nie jest tanie. Spróbujcie stołować się na mercado z lokalesami. Zawsze mają tam wydzielone miejsce na jadłodajnię. Z rana jest wszystko i to świeże. Co do kasy, to w Boliwii sobie odkujecie - to inny świat cenowy.
    PJ

    OdpowiedzUsuń
  2. Spoko - z cenami noclegów schodzimy już w dół i zaczynamy negocjować. Jeszcze trochę i się wyrobimy ;-) Ale powoli zaczynamy rozważać zmianę trasy na drugi miesiąc w kierunku tańszych miejsc ;-)

    OdpowiedzUsuń