poniedziałek, 12 grudnia 2011

Kto wpadł na pomysł tego cholernego rejsu?!

Sobotni poranek rozpoczyna się od "alarmu" - tuż przed śniadaniem słyszymy z głośników, że za burtą widoczne są wieloryby :-) Rzeczywiście w oddali widać jak co jakiś czas w powietrze wyrzucana jest fontanna wody. W pewnym momencie coś przepływa blisko dziobu promu - patrząc jednak na to zdjęcie mam wrażenie, że to był raczej delfin, a nie wieloryb ;-)



W porównaniu do wczorajszego dnia pogoda jest dużo gorsza. Niebo pokryte jest grubą warstwą chmur, z których zaczyna padać deszcz. Wieje coraz mocniej i na zewnątrz ciężko wytrzymać dłużej niż kilka minut.





Siedzimy zatem w środku. Kasia znalazła gdzieś jakieś książki - jedna jest nawet po polsku, ale w tematyce ciężkiej do strawienia (swoją drogą ciekawe skąd mają tą książkę na pokładzie?). Z głośników lecą hity lat 80tych i 90tych. Jednym słowem - staramy się zabić czas od jednego posiłku do drugiego posiłku ;-) Mieliśmy pracować nad naszym hiszpańskim, ale ostatecznie gadamy z ludźmi po angielsku ;-)

W drugiej części dnia zbliżamy się powoli do otwartego oceanu. Podobno ma dzisiaj nieźle wiać. Stoję sobie na górnym pokładzie, obok mnie dwóch gości, no i od słowa do słowa wdajemy się w rozmowę. Steve (który jest jednym z gości, którzy w ostatniej chwili wskoczyli na pokład) jest z Australii, Ken jest Kanady. Czyli mamy reprezentantów trzech kontynentów na czwartym kontynencie. Po chwili dołącza do nas Kasia. Chłopaki mają poczucie humoru, które bardzo nam odpowiada i szybko łapiemy nić porozumienia :-)


Wieje coraz mocniej i im bliżej jesteśmy otwartego oceanu, tym bardziej faluje (ta czerwona kropka poniżej to nasz prom, a czarne tło to woda).


Dziób statku co chwilę rozbija fale, wzbijając spenioną wodę w powietrze. Cały czas stoimy na pokładzie, ale w końcu wiatr przegania nas do środka. Ken przynosi integracyjny 1,5 litrowy karton czerwonego wina i przy takim wsparciu kontynuujemy naszą rozmowę, przeplataną absurdalnymi żartami ;-) Wieje coraz mocniej i fale też są coraz mocniejsze. Dziób statku unosi się kilka metrów w górę i w dół... Horyzont co chwilę zmienia swoje położenie i coraz więcej pasażerów wyciąga z portfeli 500 pesos żeby kupić tabletkę na "bujanie". Kasia robi się blada i po jakimś czasie znika... Po kilku minutach idę jej szukać. W końcu spotykamy się przy naszych kajutach... Biedactwo straciło już spalone słońcem czerwone barwy i jest blada jak papier. OK. - to ja może pójdę kupić tą tabletkę na bujanie... W barze okazuje się, że kelner nie ma drobnych i nie ma jak mi wydać z banknotu 1000 pesos - dobra, w takim razie zamiast jednej wezmę dwie tabletki.

W międzyczasie rozbujało się już dosyć solidnie. Mam wrażenie jakbym cały czas był na jakiejś karuzeli. Błędnik zaczyna świrować i sam zaczynam przybierać blado-szarawe barwy na twarzy... Pokornie biorę tabletkę na "bujanie" i w pozycji półsiedzącej zastanawiam się kiedy mój żołądek skapituluje. Pod pokładem co chwilę słychać charakterystyczne dźwięki wydawane przez osoby oddające pokłon Neptunowi... Masakra jakaś... Kasia zdołała usnąć. Dla mnie natomiast każda minuta pod pokładem to męczarnia. Góra, dół... Góra, dół... I tak w kółko kolejną godzinę... Podobno 12 godzin mamy płynąć po otwartym oceanie... Idę na zewnątrz - pół godziny na świeżym powietrzu i odrobina spagetti pomagają mi trochę, ale cały czas buja... Kto do cholery wpadł na pomysł tego rejsu?!? Aaa - no tak, przecież to był mój pomysł :-/ W końcu udaje mi się przysnąć. Budzę się jak prom zmienia kurs i teraz nie buja w stylu góra-dół, tylko prawa-lewa... Z deszczu, pod rynnę... Późno w nocy sytuajca wraca do normy, po tym jak prom z powrotem wpłynął w fiordy... Ufff... Udało się przetrwać, chociaż na usta ciśnie się szanta z refrenem: Już nie wrócę na morze, nigdy więcej o nieeee, nigdy więcej włóczęgi, na pewno to wiem... ;-)

1 komentarz:

  1. Jednak te gorskie, meksykanskie zakretasy polaczone ze spowalniaczami (gorki na ulicy co 4 metry) byly do zniesienia w porownaniu z waszym promem. ;)
    -Gienczyk.

    OdpowiedzUsuń