piątek, 16 grudnia 2011

System karteczkowy i bienvenido a Argentina

Po jednodniowym pobycie opuszczamy Punta Arenas. Naszym kolejnym etapem jest Tierra del Fuego. Można się tam dostać na wiele sposobów. My jedziemy autobusem. Nasze wcześniejsze doświadczenia z autbusami i siedzeniami typu semi-cama podpowiadają, że ok 11 godzinna podróż może być całkiem znośna. Okazuje się, że niekoniecznie... Początek zapowiadał się dosyć obiecująco - autobus klimatyzowany, w miarę nowy... Jednak okazało się, że miejsca w środku jest raczej mało, części okien nie można otworzyć, a te które można otworzyć i tak są zamknięte, bo paniusi z przodu wieje... Autobus oczywiście wypełniony i w takich warunkach temperatura szybko podnosi się z 21 stopni do 31 stopni... Super...

W trakcie krótkiej przeprawy promem podziwiamy stare samochody volvo, które w ramach wyprawy zorganizowanej przez Holendrów jadą z Buenos Aires do Ushuaii, a następnie Pan Americaną na samą górę Ameryki Południowej.









Kilka lat wcześniej towarzystwo zorganizowało wyprawę z Holandii do Pekinu przez Rosję i Mongolię. Pomysł bardzo nam się spodobał :-)

Jedziemy dalej - już przez Tierra del Fuego. Płaska równina, porośnięta trawami, przypominająca step. Co jakiś czas mijamy pastwiska, na których pasą się setki owiec. Widok całkiem przyjemny dla oka (prawie jak na Nowej Zelandii), ale nie można zapomnieć, że sympatyczne owieczki są na tych ziemiach intruzami wprowadzonymi tutaj i w innych regionach Patagonii przez człowieka. Owieczki są wszystkożerne, przez co doprowadzają do spustoszenia krajobrazu i środowiska naturalnego. Ich liczebna populacja wypiera stopniowo guanacos (lokalna wersja wielbłądów), które mają coraz trudniejsze warunki do przetrwania na tych terenach. Do tego owieczki mają kopyta niedostosowane do tutejszej gleby i ostrymi raciami niszczą cienką powłokę ziemi. Kolejnym fantastycznym pomysłem człowieka było przywiezienie na te ziemie bobrów. Zwierzątka szybko zaklimatyzowały się w tutejszych rzekach, a tutejsze drzewa bardzo przypadły im do gustu. Jednocześnie nie ma tutaj naturalnych drapieżników, które regulowałyby wielkość populacji bobrów. W efekcie bobry dożywają sędziwego wieku, a że w ciągu roku mają dwa cykle rozrodcze, to ich liczba gwałtownie wzrosła. Bobry niepokojone przez nikogo budują swoje tamy na rzekach, co prowadzi do masowej eksploatacji lasów i znaczących zmian hydrologicznych... No i człowiek chciałby się teraz tych zwierzątek pozbyć. Jak ktoś ma żyłkę myśliwego i lubi polować na bobry, to niech tu przyjedzie - za każdą ubitą sztukę jeszcze tu dopłacą...

Wracając do wątku naszej podróży... Kilkanaście kilometrów za przeprawą promową kończy się asfalt i aż do granicy z Argentyną w San Sebastian telepiemy się szutrową drogą. Trzęsie niemiłosiernie, pył wciska się przez nieliczne uchylone okna, gorąco w środku jak diabli. W pewnym momencie czuję podmuch zimnego powietrza - Wow! Klimatyzację włączyli! Ale tylko na kilkadziesiąt sekund... I tak co jakiś czas - klima na kilkadziesiąt sekund na maxa, przerwa z 30 stopniowym upałem przez kilkanaście minut i znowu klima. Rzeczywiście - autobus zgodnie z informacją umieszczoną na boczych drzwiach jest w pełni klimatyzowany ;-)

Na granicy trzeba przejść przez system karteczkowy. Stajemy w kolejce, oddajemy karteczki, które dostaliśmy na wjeździe, piecząteczka w paszport i do autobusu. Dostajemy kolejne karteczki, wypełniamy, jedziemy kawałek dalej i znowu kolejka, pieczątka na karteczce, w paszporcie i jesteśmy w Argentynie ;-) Masakra jakaś z tym systemem karteczkowym. Ciekawe co by się stało jakby ktoś zgubił tą karteczkę? System karteczkowy powoduje, że mijamy się z ekipą holenderską, dzięki mamy okazję obserwować jak stare auta radzą sobie w szutrowych warunkach :-)


Na wjeździe do Argentyny mamy okazję zobaczyć jaką miłością pałają do siebie ludzie z Argentyny i Chile. Stoimy na granicy już po argentyńskiej stronie - przed naszym autobusem jest trochę miejsca, więc jakiś zdezelowany autobus na argentyńskich blachach wciska się przed nasz autobus i zahacza o kluczowe dla kierowcy lusterko, które z trzaskiem spada na ziemię. No ładnie - ciekawe czy pojedziemy dalej :-( Patrzymy na przebieg sytuacji. Zdezelowany autobus zaparkował po drodze demolując pachołki od robót drogowych. W końcu wylazł z niego spasiony kierowca. Nasz pokazuje tamtemu, że ma rozwalone lusterko, a spaślak się na niego patrzy jak na idiotę. Jesteśmy zbyt daleko żeby słyszeć przebieg rozmowy, ale patrząc na mimikę i gesty rozmowa mogła wyglądać mniej więcej tak: "Zobacz kolego - rozwaliłeś mi lusterko. No i co z tego? Nie trzeba było tu stawać. W zasadzie to twoja wina, że masz rozwalone lusterko. Jak Ci się nie podoba, to spadaj do tego swojego Chile. Tutaj chłopie jest już Argentyna i się odpieprz". Bienvenido a Argentina jednym słowem ;-)


Po kilku godzinach jazdy w Argentynie zmienia się krajobraz. Pojawiają się lasy, a na samym końcu Tierra del Fuego jedziemy przez góry, które bardzo przypominają nasze rodzime Tatry, z tą różnicą, że tutaj na wysokości ok 1000 m.npm. są już lodowce. Taki widok towarzyszy nam aż do Ushuia :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz