czwartek, 22 grudnia 2011

Segregacja narodowa i piękne widoki, po których mamy niesmak

Niedzielny (18.12) poranek wita nas słońcem. Dzisiaj zamierzamy udać się do Parku Narodowego Los Glacieros, w którym jedną z główych atrakcji jest ogromny lodowiec Perito Moreno - jeden z nielicznych w Ameryce Południowej, który cały czas przyrasta.

Kupujemy bilety na autobus do Perito Moreno oraz bilety na jutro do El Chalten (strasznie drogie niestety). Autobus odjeżdża dopiero o 13, tak więc mamy trochę czasu. Kręcimy się po El Calafate i trzeba przyznać, że miasteczko wygląda bardzo sympatycznie. W przeciwieństwie do wcześniejszych miast, które widzieliśmy, to miasto jest ładne samo w sobie.

Ok 13 wsiadamy do autobusu i przez pierwsze kilkadziesiat kilometrów jedziemy przez równinę przypominająca step. Po jednej stronie mamy w oddali wzniesienia, a z drugiej strony mijamy Jezioro Lago Argentino, które ma niewiarygodnie niebieską wodę. W oddali widać ośnieżone szczyty gór. W tym kierunku jedziemy.





Dojeżdżamy do granicy parku narodowego i do autobusu wchodzi dwóch filanców. "Z jakiego kraju jesteście?" - pyta się parkowiec. "Z Polski" - odpowiadamy. "100 pesos za bilet" - słyszymy. "Że co przepraszam?!? Chyba kogoś popieprzyło!". W informacji, w której pytaliśmy się o wycieczkę nad lodowiec Perito Moreno nikt nam nie powiedział, że w ogóle jest jakikolwiek bilet wstępu! Cena samych biletów na autobus była już naszym zdaniem zdzierstwem, ale ta dodatkowa opłata nas mocno zdziwiła. Ze zwykłej jednodniowej wycieczki robi się cholernie drogi wyjazd... Za plecami słyszymy pytanie - "Skąd pan jest?". "Z Argentyny" - odpowiada facet. "15 pesos za bilet". Co to do cholery jest? Jakaś segregacja narodowościowa!? Czujemy się najzwyczjniej w świecie oszukani i wykorzystani. Z dużym niesmakiem dojeżdżamy do parku narodowego.

Lodowiec Perito Moreno jest rzeczywiście imponujący. Olbrzymie masy lodu wypełniają dolinę i wpadają do jeziora. Wysokość lodowca na styku z lustrem wody na oko ma około 60 metrów. Co chwilę słyszymy huk pękającego lodu i widzimy jak kawałki lodu wpadają do wody.


Mamy kilka godzin do powrotu, tak więc obchodzimy wszystkie wytyczone ścieżki. Punkty widokowe i przejścia pomiędzy nimi skonstruowane są w formie ogrodzonych platform. Ma to tą zaletę, że platformy są wygodne do chodzenia i turyści nie zadeptują roślinności, ale nie ma możliwości podejścia ani do lodowca, ani do lustra wody. Na lodowiec można wejść tylko w ramach zorganizowanej wycieczki, której cena jest wręcz absurdalna.














Pomimo, że miejsce jest piękne, opuszczamy je z dużym niesmakiem. Rozumiem i akceptuję fakt konieczności zapłaty za wejście do parku narodowego. Jednak w sytuacji, gdy lodowiec Perito Moreno jest wpisany na listę UNESCO jako zabytek dziedzictwa ludzkości (a nie dziedzictwa narodowego Argentyny) bulwersuje mnie podejście, w którym z obcokrajowców zdziera się kasę tylko dlatego, że są obcokrajowcami. Przy takim podejściu, gdzie na każdym kroku płacimy za wszystko mocno zawyżone ceny, nie ma co się dziwić, że Patagonia dla podróżujących gringo jest tak drogim miejscem...

Przed odjazdem z Perito Moreno spotykamy jeszcze kilka samochodów z ekipy Pan Americana. El Calafate jest ich kolejnym punktem na trasie. Rozmawiamy z właścicielem czerwonego volvo - rocznik 67. Jest to już czwarta wyprawa tego typu, w której biorą udział właściciele tego auta. Wcześniej samochód dojechał na Nord Cap, przemierzył klasyczną wersje Route 66 w USA oraz przejechał z Holandii do Pekinu m.in. przez Polskę, Rosję i Mongolię. Cztery odznaki potwierdzające uczestnictwo w wyprawach są przypięte z przodu na masce niczym ordery. Odznaka potwierdzająca uczestnictwo w tegorocznej imprezie już zdążyła się porządnie zakurzyć. Kto wie może jeszcze spotkamy się z uczestnikami tego rajdu, w którym biorą udział aż 84 samochody?:-)


Wieczorem robimy drugie podejście do parilli w towarzystwie pary Belgów poznanych na wycieczce w Perito Moreno (a wcześniej płynęliśmy tym samym promem przez fiordy Patagonii). Koen i Natalie podobnie jak my zaopatrzyli się w kurę, dzięki czemu grilowanie tym razem poszło nam sprawnie ;-) Zagadaliśmy się przy butelce argentyńskiego wina do późna w nocy. Może się jeszcze przez przypadek zobaczymy w Boliwii? :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz