poniedziałek, 14 lutego 2011

Żeński punkt widzenia

Za nami kilka pierwszych dni na miejscu i czuję, że minął tak zwany jet lag i już odpoczęłam trochę. Nadal jednak trudno jest mi wyobrazić sobie, że będziemy tutaj jeszcze ponad 5 tygodni J Pierwsze dni dla mnie były wyjątkowo trudne. Kiedy leciałam do Stanów nie miałam takich problemów, w drodze powrotnej też nie. Teraz drugiego dnia o godzinie 13 po prostu usypiałam na stojąco!! Marcin ciągał mnie po lasach z drzewami kauri, a ja najchętniej położyłabym się na ławeczce i usnęła! Dojechaliśmy na camping nad wodą około 15 i mogłam w końcu się położyć spać. Obudziłam się wieczorem, żeby wziąć prysznic, zjeść kolację i … znowu położyć się spać J Następnego dnia było już lepiej, ale  nadal czułam się trochę jakby mi bateryjki odłączyli.  Jechaliśmy na Cape Ringa. Warunków do podróży przez 90 mile beach nie było, chociaż, jak pieszo doszliśmy na plażę, to w naszych głowach pojawiły się wątpliwości, czy dobrze zrobiliśmy, że nie pojechaliśmy. Głośno moich wątpliwości jednak nie wypowiadałam J Z podróży na Cape Ringa najbardziej zapamiętam zielone pagórki ciągnące się wzdłuż drogi, niesamowicie bujny i zielony las z drzewami, które jak dla mnie są połączeniem palmy i paprotki. No i ptaszki samobójcy, które notorycznie siedziały na drodze i odlatywały w ostatniej chwili (!!). Do tego fantastyczny widok na wodę, obłędnie błękitną,  na końcu półwyspu J
Następne dwa dni podróżowaliśmy wzdłuż wschodniego wybrzeża w kierunku Auckland. Znaleźliśmy camping nad samym Oceanem, gdzie piaszczysta plaża ciągnęła się na kilka kilometrów. Tego wieczoru, kiedy dojechaliśmy na camping, Marcin prowadził kolejną godzinę. Już na końcu podróży, zadowolony z siebie, że idzie mu coraz lepiej z prowadzeniem samochodu, mówi do mnie: „Ale zajeb.. już prowadzę, no nie?”. Szczęście widać na twarzy normalnie, po czym musi zawrócić, zjeżdża na parking, z którego wyjeżdża na ….. prawą stronę drogi!! Mówię tylko „Na lewo, na lewo” J Było śmiesznie, bo akurat nikt nie jechał J Wieczorem siedzieliśmy na plaży z butelką wina i obiecywaliśmy sobie, że koniec z jedzeniem „fish&chips” oraz piciem wina, bo przytyjemy w trakcie wyjazdu… Teraz pisząc oczywiście siedzę z winem J Wracając do Waipo Caves, następnego dnia pojechaliśmy wygrzewać się na plażę… I ta plaża… była fantastyczna! Biały piasek, widok na wysepki i czysta woda.. Dla mnie było wszystko, co potrzebne, żeby odpocząć trochę. Wyjeżdżałam stamtąd z niedosytem słońca i wody, ale na szczęście jeszcze kilka dni na plaży przed nami J
Tak to docieram do dzisiejszego dnia i wyprawy na Black Water Rafting. Wykupiliśmy sobie wycieczkę, która zdawała się być komercyjnym przepływem przez jaskinię na kółkach. Komercyjna była, ale… Gdybym wiedziała, że atrakcją jest przeciskanie się przez jakieś wąskie zakamarki, nie poszłabym!! System jaskiń spodobałby się Scarlet, oczywiście w wersji niekomercyjnej J Był zjazd na linie (to akurat nie była nowość), tyrolka po ciemku z widokiem na świecące robaczki na suficie, skakanie z kółkiem do wody z 2m, spływ na kółkach w zimnej wodzie, małe wspinanie w przeciwnym kierunku co strumień wody.. Natomiast, dla mnie najtrudniejsza była część, kiedy panowie prowadzący naszą grupę wprowadzili nas w odnóżkę, gdzie trzeba było się przeciskać…. Udało mi się nie spanikować, co było również zasługą tego, że jestem mała i tam, gdzie niektórzy mieli  problem z przejściem, mieściłam się bez problemu!! Pierwszy raz cieszyłam się, że jakoś tak nie urosłam bardziej!!! Wróciliśmy na powierzchnię zadowoleni z wyjścia, organizacji (Ci ludzie tutaj są niesamowici w kwestii organizacyjnej!) i bez większych uszczerbków na zdrowiu (obiłam sobie tylko piszczel).
Dobra, to tyle moich wrażeń na dzisiaj, bo mogę tak długo pisać J Siedzimy sobie teraz na campingu nad oceanem, więc w tle mam szum fal. Przesyłam trochę ciepła z drugiej półkuli J
Kasia
PS
Pierwszego dnia, kiedy robiliśmy zakupy, w koszyku naszym znalazły się butelki wina. Kiedy staliśmy już przy kasie, Marcin poszedł szukać czegoś w innym sklepie, mnie zostawił samą. Efekt tego był taki, że kiedy kasjerka dojechała do butelek wina, zostałam poproszona o dowód tożsamości…. J  W tym wieku to mnie nawet zaczyna bawić ;-)))
PS 2 – o kwiatkach będzie innym razem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz