piątek, 25 lutego 2011

Milford Sound

Na Wyspie Południowej w przeciwieństwie do Wyspy Północnej jest dużo możliwości do spania na dziko. Korzystamy z tego ile się da ;-) We wtorek wieczorem dojeżdżamy w okolice Milford Sound. Zatrzymujemy się pod wiatą turystyczną i tak się rozgadaliśmy z Francuzami, że musimy tam nocować ;-) Znowu pada. Deszcz coraz bardziej intensywny… I jutro ma być to cholerne okienko pogodowe?:-/ Możemy zapomnieć o rozstawieniu namiotu, tak więc nocujemy w samochodzie. Rano okazuje się, że w tym miejscu jednak nocować nie można;-) Pani-ranger z DOC-u wlepia znajomym Francuzom mandat, nam się udaje w porę zwinąć ;-)
Rano (23 lutego – środa) dla odmiany pada… 5 dzień z rzędu… Kasia coś tam mówi, że słoneczko by się przydało i że zapowiada bunt. No to jej proponuję – może dostać słońce w spray’u lub w tabletkach. Mam też słońce na zdjęciach. „Bardzo śmieszne…” – słyszę w odpowiedzi.  Docieramy powoli do Homer Tunnel – tunelu umożliwiającego przejechanie na drugą stronę masywu Darran Mountains.
No i niespodziankaJ Po drugiej stronie – słońce!!! A do tego wreszcie w pełni widać góry J I to jakie! Ogromne polodowcowe ściany osiągające wysokość nawet 1200 metrów od podstawy J
Docieramy nad Milford Sound. Pogoda rewelacyjna. Charakterystyczna sylwetka Mitre Peak jak na dłoni. Ale nam się poszczęściło! Fiordland (Milford Sound jest zaledwie jednym z czternastu fiordów największego w Nowej Zelandii parku narodowego) słynie z intensywnych opadów deszczu. Mówią, że tutaj pada ponad 300 dni w roku…
Na etapie przygotowań mieliśmy taki pomysł, żeby wejść na szczyt Mitre Peak. Wydawało nam się, że największą przeszkodą będzie dotarcie do podstawy tej góry, wznoszącej się na wysokość 1692 metrów nad poziomem wody. Okazało się, że największym wyzwaniem byłoby przedarcie się przez busz pokrywający połowę zbocza tej piramidy. Buszu, w którym rządzą żądne krwi muszki sand flies… Zatrzymujemy się na chwilę na brzegu i patrzymy na Mitre Peak – po chwili nad nami unosi się chmara tego ścierwa (w rzeczywistości poza blogowej używamy bardziej dosadnych określeń na ten rzadki gatunek owadów). Atakują każdą odkrytą część ciała. I to tyle na temat próby zdobycia Mitre Peak ;-) Rzadko rezygnuję z planów i wyznaczonych celów, ale sand flies w ostatnim czasie dały nam nieźle popalić. Dla przykładu – na prawej dłoni doliczyłem się ponad 20 ugryzień. Każde swędzi tak, że mam ochotę nożem wyciąć swędzącą skórę…
Myślimy jeszcze o możliwości wynajęcia kajaka morskiego, ale okazuje się, że jak się nie ma swojego kajaka, to co najwyżej można wziąć udział w kilkugodzinnej zorganizowanej wycieczce za kosmiczne pieniądze :-/  Pozostała więc możliwość opłynięcia Milford Sound stateczkiem… Lepszy stateczek niż nic…
Okazało się jednak, że najmniejszy ze stateczków w lokalnym porcie miał możliwość podpłynięcia blisko fok wylegujących się na kamieniach...
... oraz stanowił „partnera” do zabawy dla delfinów J Staliśmy sobie na dziobie łódki i kilkanaście bottle-nose dolphins pływało niemal na wyciągnięcie dłoni. Te zwierzęta są niesamowiteJ W pewnym momencie przed dziobem płynęły cztery delfiny – jeden z nich zaczął płynąć bokiem i wystawiając dziób nad wodę patrzył się na nas jednym okiem. Chyba rzeczywiście jest jakaś nić porozumienia pomiędzy ludźmi a delfinamiJ Niesamowite jest również to, że mogliśmy je obserwować w ich naturalnym środowiskuJ

W drodze powrotnej przejeżdżamy przez Te Anau. Mamy wreszcie zasięg w telefonach i dostajemy sporo smsów z pytaniami, czy u nas wszystko OK po trzęsieniu ziemi, które miało miejsce w Christchurch. Tutaj też łapiemy zasięg w radio i kupujemy lokalną gazetę. O trzęsieniu ziemi wiedzieliśmy już wczoraj, ale dopiero dzisiaj docierają do nas informacje jak duża to jest tragedia… L
Musimy trochę zmienić przebieg naszej wyprawy i jedziemy w kierunku Invercargil. Przejeżdżamy jedną z najpiękniejszych tras jaką do tej pory jechaliśmy na Nowej Zelandii (droga łącząca Manapouri z Tuatapere). Bezkresne przestrzenie, otoczone górkami. Pusta droga… No i świadomość tego, że ten piękny krajobraz jest w procesie ciągłych zmian związanych z ruchami tektonicznymi…
Nocujemy na campie w miejscowości Riverton. Camp jak camp. Miejscowość jak miejscowość, ale co byście powiedzieli na radosne pobekiwanie stadka owiec w odległości kilku metrów od namiotu? ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz