czwartek, 10 lutego 2011

North Island

Wyspa Północna Nowej Zelandii podobno jest dobra na 2 tygodnie. Dłuższy pobyt w tym miejscu w opinii Kiwi (tak mówią na siebie ludzie z NZ) to „waste of time”. Słyszeliśmy to już kilka razy i szczerze mówiąc nie wiemy o co im chodzi! Wyspa Północna oferuje bowiem niesamowitą różnorodność widoków. Dzisiaj (drugi dzień pobytu) przejechaliśmy ok 250 km. W trakcie tej przejażdżki krajobraz zmieniał się kilkukrotnie zaskakując nas swoją różnorodnością. Najpierw przez kilkadziesiąt kilometrów jechaliśmy przez region pełen pagórków i dolinek, na których pasły się krowy i owce. Potem wjechaliśmy na obszar tzw farm land, aż dotarliśmy do miejscowości Dargaville – to jest podobno „stolica” regionu, w którym uprawiają słodkiego ziemniaka kumara. Na mapie to jest taka duża żółta kropka sugerująca większą miejscowość… Hmm… Przejście tzw down town zajęło nam ok 10 min ;-) Jest to również region, w którym żyje chyba sporo potomków Maorysów. W każdym razie maoryskie rysy dominują na ulicy. Dosyć charakterystyczną cechą Maorysów są tatuaże – w najbardziej ekstremalnej wersji facet miał tatuaż pokrywający 1/3 twarzy J
Zgodnie z pierwotnym planem tu powinniśmy szukać noclegu, ale jest dosyć wcześnie, tak więc jedziemy dalej i zaczynamy realizować plan przewidziany na kolejny dzień. Naszym celem są lasy kauri. Dla mnie miejsce szczególne, bo tutaj po raz pierwszy decyduję się usiąść za kółkiem. Nie dość, że samochód to automat, to jeszcze lewostronny ruch. Strasznie dziwne uczucie. Jedno i drugie. Cały czas mam odruchy żeby wciskać sprzęgło lewą nogą, a do tego jeszcze pilnowanie tej cholernej lewej strony! Jadę z prędkością 40 km/h i cieszę się, że na drodze jest w miarę pusto. Raz na jakiś czas ktoś jedzie z naprzeciwka i wtedy mam wrażenie, że jakiś wariat jedzie ze mną na czołówkę. Masakra jakaś. Powtarzam sobie ciągle keep left side, keep left side i nie uciekaj za bardzo na lewo jak ktoś jedzie z naprzeciwka! No i jadę tą lewą stroną, jadę aż dojeżdżamy do Kauri walks – miejsca w samym centrum lasu kauri, w którym są zgromadzone najstarsze i najbardziej okazałe drzewa.  Na pierwszy „ogień” idą „Four sisters” – cztery gigantyczne drzewa robią rzeczywiście wrażenie. Cały las jest zresztą niezwykły – kombinacja różnorodnych rodzajów roślinności – poza drzewami kauri są też drzewa paprociowe i inne takie (Kasia jako specjalista od kwiatków i roślinek odróżnia je już z nazwy…). Jest duszno i lepko, ale drzewa kauri są niesamowite. Idziemy dalej, aż dochodzimy do Tane Mahuta, czyli „ojca lasu”. To drzewo jest ogromne! Szczególnie jego obwód! Zastanawiamy się ile osób musiałoby się chwycić za ręce żeby je objąć – 10? 15? Drzewko rośnie sobie w tym miejscu już czas jakiś – wg niektórych źródeł 1,5 tysiąca lat, a wg innych nawet 2 tysiące lat. Hmm… Co nasi przodkowie robili w tym czasie na ziemiach polskich? Pewnie biegali w skórach. Nie pamiętam ile lat ma nasz rodzimy dąb Bartek, ale przypuszczam, że jakby był zlot entów, to drzewka mogłyby sobie to i owo opowiedzieć ;-) Jak się patrzy na drzewa kauri, to (przynajmniej mi) przed oczami ukazują się sceny z Władcy Pierścieni, w którym enty po wielu godzinach dysputy do chodzą do wniosku, że Hobbity, to Hobbity, a nie Orki ;-) Jak się żyje 1500 lat, to rzeczywiście percepcja czasu może być inna ;-) Tak mi się wydaje, że ta scena z Władcy Pierścieni była kręcona w tych okolicach J Ja mam jeszcze ciśnienie, żeby po tym lesie połazić, ale Kasia ma jet laga i kręcimy się po okolicy jeszcze ”tylko” 1,5 godziny ;-)

Jedziemy dalej. Naszym celem jest zachodnie wybrzeże. W pewnym momencie dojeżdżam do punktu widokowego i głupieję za kierownicą. Widok taki, że natychmiast chcę zjechać na mały parking. Kończy się tym, że moja lewa noga naciska „sprzęgło”, co w automacie kończy się ostrym hamowaniem, a my prawie lądujemy twarzą na przedniej szybie. Mina Kasi mówi wszystko za siebie – „a nie mówiłam żebyś lewą nogę trzymał pod siedzeniem?!”. Na szczęście prędkość była niewielka, tak więc szarpnięcie też było znośne ;-) Chyba jednak wolę skrzynię biegów ;-) Ale wracając do meritum – widok jest oszałamiający (a podobno Wyspa Północna jest nudna…) Morze Tasmana z jednej strony, piaszczyste wydmy na North Head i zatoka z lazurową wodą wcinająca się w głąb lądu. Nie ma dużych dyskusji – szukamy tu noclegu. I tak przejechaliśmy więcej niż zamierzaliśmy ;-)


Siedzę sobie teraz na campie w Opononi. W odległości ok 200 m ode mnie fale rozbijają się o brzeg. Kolejna butelka wina (tym razem czerwonego) za nami – czuję się jak na wakacjach ;-) Jutro zamierzamy dojechać na Cape Reinga – najbardziej wysunięty na północ punkt Nowej Zelandii…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz