poniedziałek, 14 lutego 2011

Cztery żywioły – powietrze – odsłona 1


Cztery żywioły – powietrze – odsłona 1
Piątek zaczął się bardzo wcześnie. Przed wschodem słońca. Korzystając z tego, że Waipu Cove położone jest na wschodnim wybrzeżu chcieliśmy zobaczyć wschód słońca z prawdziwego zdarzenia.

 Powiem tylko tyle – rzadko kiedy udaje nam się tak wcześnie wstać – tym razem było warto J


Wracając na chwilę do wątków kulinarnych – mam pytanie: Czym żywi się bezczelna mewa? Bezczelna mewa żywi się wszystkim co się jej rzuci albo co ukradnie  ze stołu ;-) Siedzimy sobie rano – jemy sobie śniadanko, aż tu nagle podlatuje mewa albo rybitwa. Takie białe dziadostwo, które skrzeczy. Gapi się na nas i widząc, że się nie ruszamy podchodzi coraz bliżej – od razu widać, że to taki mały kombinator. Rzucamy jej kawałek banana. Połyka w locie i widać, że chyba jej smakowało.  W pewnym momencie zbliża się do nas jeszcze bardziej i szybkim, sprawnym ruchem dzioba podpieprza skórkę od banana… Masakra jakaś ;-)
Ale wracając do tematu. Naszym dzisiejszym pośrednim celem jest Auckland. Zanim jednak tam docieramy zatrzymujemy się na kilka godzin w Mangawhai Heads. Wylampiło się niesamowicie i korzystamy z okazji żeby rozmrozić słońcem kości po zimie, którą zostawiliśmy w Polsce.



Mangawhai Heads jest jednym z najbardziej popularnych rejonów wśród tutejszych surferów. W miarę upływu czasu fale robią się coraz większe i kilku chłopaków zaczyna ślizgać się po falach. Fajne to nawet ;-) My ograniczamy się jednak do uprawiania morskich skoków falowych. Dyscyplina sportowa niezwykle prosta – wchodzi się do morza i skacze się na fale ;-) Dobre skakanie nie jest złe, tak więc zbieramy nasze graty i jedziemy w kierunku Auckland, nad którym góruje Sky Tower. Charakterystyczną sylwetkę tego budynku widać już z daleka.



Sky Tower na samej górze ma platformę. Jest tam restauracja, punkt  widokowy… oraz miejsce, z którego można dokonać  192 metrowy sky jump =) Restauracja nas nie interesowała – jedliśmy już jakąś podłą chińszczyznę po drodze w Wellsford. Punkt widokowy – owszem – ciekawa sprawa. Szczególnie jak się go połączy z owym sky jump. Kasia wyraziła swoją dezaprobatę dla idei „wired base jump”. Natomiast ja po prostu nie mogłem przeoczyć tej okazji ;-) A wygląda to tak. Najpierw każą człowiekowi podpisać glejt, że cokolwiek, jakkolwiek itd., itp. się stanie,  to oni uprzedzali i w ogóle, tak więc nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Ok – jedno pytanie do pani: „How many people have died over the last year?” Nikt proszę pana nie zginął. No  to Ok.
Pomimo, że miałem już na sobie zajebistą koszulkę Supermana (którą dostałem od Kasi na 30 urodziny), kazali mi ubrać jakiś kretyński skafander. W pierwszym momencie miałem wrażenie, że to skafander dla tych, których odwożą w bezpieczne miejsce zanim sobie krzywdę zrobią… Potem uprząż. Trochę inna od tej, którą zazwyczaj zakładamy do wspinu. Ta była pełna – tzn. i na biodra i na ramiona. Bezpieczna znaczy się. 

Jedziemy na górę. Wow! Ale widok. No nieźle.. Dzięki temu, że skaczę zaoszczędziłem 28$ za wejście na platformę widokową ;-)  U góry podpinają, przypinają. Aż za dużo tego wszystkiego. Podchodzę na belkę startową. Patrzę w dół. No niby wysoko. 192 m. Chociaż lufa pod nogami na Kazalnicy jak się wspinaliśmy z Koparką była większa. Czyli nie jest źle. Początek tej całej zabawy wydaje mi się średni trochę. Trzeba się lekko zsunąć z platformy i zawisnąć w powietrzu zanim uruchomią mechanizm spadania. Dyndam sobie w powietrzu prawie dwieście metrów nad ziemią. Pani z góry coś tam woła, ale średnio ją słyszę. Daję jej znak, że jest ok – mogę lecieć. A ona coś tam znowu woła. O co jej chodzi? Ile można dyndać w tym powietrzu? Podnoszę głowę do góry – a pani chciała mi po prostu fotę pamiątkową trzasnąć. Koniec dyndania! Lecę. Uszy mi zatyka – całość trwa ok 11 sekund. Wystarczająco długo żeby wyrzucić z siebie kilka niecenzuralnych słów ;-) Tutaj można polecieć. Z Kazalnicy lepiej nie ;-)
Ciekawe jak to jest jak się skacze w pełni swobodnie? Np. w tandemie spadochronowym albo na bungy?;-)





Zostawiamy Auckland za plecami. W mieście panuje piątkowy eksodus – całe miasto chyba wyjeżdża na weekend. Jednak w przeciwieństwie do Warszawy wyjazd z miasta na weekend nie zajmuje  tyle czasu… My jedziemy w kierunku Waitomo Caves. Jutro czeka nas black water rafting.

1 komentarz:

  1. Superman... and the time of his life! ;D
    Cudownie napiety program dnia plus niezapomniane szalenstwa. Dobrze, ze wrazenia zostaja wydane w formie dziennika, bo za kilka tygodni nie bedziecie w stanie wszystkiego opowiedziec, a na pytanie „jak bylo”? Wiekszosc uslyszy:
    „Fajnie”.
    ;)
    Piekne miejsce. Piekne zdjecia.
    Pozdrawiam Was mocno!

    OdpowiedzUsuń