poniedziałek, 14 lutego 2011

Black Water Rafting

Ufff… To był dzień (sobota – 12 lutego) … Siedzimy sobie na plaży z czarnym wulkanicznym piaskiem… Nocleg mamy na campie w Oakura (w okolicach wulkanu Taranaki na zachodnim wybrzeżu NZ) – 50 metrów od nas fale Morza Tasmana rozbijają się o brzeg...


 
Butelka białego wina znowu za nami więc można zabrać się za podsumowanie dnia ;-) Fajne te wina mają. Szczególne białe ;-) Przy okazji wina mam małą obserwację. Nowozelandczycy są mega praktyczni i chyba wszystko co robią ma na celu ułatwienie, a nie utrudnienie życia. Szczególnie jest to widoczne na drogach. Tutaj nie ma jakiś kretyńskich ograniczeń do 40 km/h w miejscu, gdzie spokojnie można jechać 70 km/h. Tutaj nie ma fotoradarów. Są za to świetne drogi i „rekomendacje” prędkości. Jak jest zakręt na 65 km/h to pojawia się informacja, że lepiej to miejsce przejechać z prędkością 65 km/h i tyle. A z winem jest tak (bo od tego się zaczęło w tym poście), że nie korkują go tutaj żadnym badziewiem, tylko są zwykłe zakrętki. Wiem, wiem – koneserzy będą oburzeni – to profanacja jakaś itd., itp. Prawda jest jednak taka, że jest to niezwykle praktyczne rozwiązanie. Kupujesz białe schłodzone wino. Idziesz na plażę i nie szarpiesz się z jakimś korkiem, tylko korzystasz z życia ;-)
Wracając jednak do tematu głównego. Raniutko podjechaliśmy do Waitomo Caves. No i jak wiadomo – kto rano wstaje… ten idzie na kawę;-) A w Black Water Caffee, gdzie mieliśmy się pojawić na naszą komercyjną wyprawę w podziemną krainę, okazało się, że możemy skorzystać z uroków podziemnego świata wcześniej niż planowaliśmy… No i na kawkę jednak nie poszliśmy… Udaliśmy się za to do miejsca gdzie mieliśmy się ubrać w sprzęt niezbędny do Black Water Rafting. Yeah! Brzmi dumnie;-) Jako osoby doświadczone w obsłudze mokrych pianek (Kasia jest płetwonurkiem w stanie spoczynku, a ja mam nieliczne doświadczenia snorkowe) założyliśmy pianki odwrotnie, czyli częścią zewnętrzną do środka. Masakra jakaś;-) Zapowiada się nieźle ;-) Z uprzężami poszło już lepiej ;-)
Odpowiednio ubrani i wyposażeniu w przyrządy zjazdowe udaliśmy się do celu naszej komercyjnej wyprawy. Po niezbędnym przeszkoleniu w zakresie zjazdów na linie przy użyciu takiego fajnego sprzętu (Ania jak się nazywa ten sprzęt do zjazdów w jaskiniach?) ruszyliśmy w kierunku „dziury”. Patrzę na niezdecydowane twarze współuczestników całego zamieszania i już widzę, że 30m zjazd do dziury może trochę potrwać… Przepychamy się zatem z Kasią „na ochotników” i już po chwili jesteśmy w środku. W dziurze znaczy się.
Zjazdy pozostałych rzeczywiście trochę trwały…  Potem była tyrolka w ciemności (taki zjazd na linie bardziej w poziomie niż pionie). W ciemności, bo: 1) z komercyjnego punktu widzenia miało wywołać takie: „Wiiiiii” u dziewczynek i „Yeaaah” u chłopców ;-), 2) całe sklepienie jaskini jest pokryte tzw. „glow worms” – świecącymi larwami robali, co jest po prostu awesome (jak to w komentarzach napisała Amerykanka biorąca udział w wyprawie). Przy włączonych czołówkach (takich latarkach na kaskach) nie byłoby ich aż tak widać. Świecące robale – rewelka, ale początek mega komercyjny;-)
Potem jest już tylko lepiej. Skaczemy do czarnej podziemnej rzeki i płynąc na pewnego rodzaju oponach podziwiamy świecące robale.

Wiecie skąd biorą się świecące robale? Dawno, dawno temu – był sobie robal, który z latarką udał się do jaskini. Wędrował po tej jaskini z tą latarką i świecił sobie aż spotkał panią robalową, która też miała latarkę… No i przypadli sobie do gustu, znajomość robalowa była niezwykle płodna i teraz już wiadomo skąd tyle robali na tym sklepieniu. A że produkcja latarek w Chinach jest tania, to już mamy odpowiedź dlaczego w Waitomo Caves jest taka poświata fluorescencyjna na sklepieniu;-) To jest moja przerobiona wersja humorystycznej wersji przewodnika. Jeżeli jesteście ciekawi czym są tak naprawdę świecące robale i dlaczego świecą, to na polecam www.waitomo.com albo Google ;-)
Cała zabawa jednak dopiero przed nami – docieramy do sympatycznie wyglądającej szczeliny… Wąska i ciasna… Trzeba się nieźle zacząć gimnastykować i przeciskać w jakiś dziwnych pozycjach. Za plecami słyszę tylko cichutki komentarz: „Marcin – ja się do tych jaskiń nie nadaję! I nigdzie z wami nie idę!”. To komentarz Kasi na propozycję Ani vel Scarlet złożoną jakiś czas temu odnośnie możliwości wypadu w jurajskie dziury w najbliższe (polskie) lato. Scarlet – ja cały czas podtrzymuję gotowość ;-)
Czeresienką na torcie było wspinanie w podziemnym wodospadzieJ Noo – to mi się podobało J
Black Water Rafting (w wersji Black Abyss w jaskini Ruakuri Cave) było świetnie zorganizowaną wycieczką po podziemnym świecie. Zabawa w zasadzie dla każdego, kto dysponuje jako taką kondycją (łącznie 5 godzin). Tak więc jeżeli będziecie mieli możliwość, to polecamy.
PS – Komentarz dla znajomych grotołazów - poza komercyjną zabawą pewnie można znaleźć też coś zdecydowanie bardziej sportowego. Waitomo Caves to system bardzo rozległych i zróżnicowanych jaskiń. Tak więc jak byście byli na NZ, to na pewno coś tutaj dla siebie znajdziecie. A do tego te robale na sklepieniach ;-)
Pzdr
M



2 komentarze:

  1. Zdjęcia poproszę

    PS. A jak wyglądało? Bo albo Rolka albo Drabinka. To zależy czy nz są zhamerykanizowani,czy zeuropejszczeni ;)

    PS. Jestem z Was dumna! A szczególnie z Kasi!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tez opijalabym sie winem na Waszym miejscu. W koncu jedne z najlepszych na swiecie. Moze jakas mala wymiana za pralinki??? ;)

    OdpowiedzUsuń