sobota, 19 lutego 2011

Sea Kayaks


Budzik dzwoni „jak zwykle” krótko po 6 rano. Działamy szybko i sprawnie – musimy być przed 8 w bazie Sea Kayaks Company. Dzisiaj (16 luty) wybieramy się na wycieczkę do Abel Tasman National Park. Początkowo chcieliśmy wynająć tylko kajaki i popłynąć do rezerwatu na własną rękę, ale okazało się, że dostęp od strony morza jest ograniczony i w praktyce swobodny dostęp mają firmy posiadające odpowiednie zezwolenie. Tak więc zdecydowaliśmy się na całodzienną zorganizowaną wycieczkę. W sumie to nawet lepiej, bo nie mieliśmy wcześniejszego doświadczenia z kajakami morskimi, a tak mieliśmy zapewnione wsparcie przewodnika. Przewodnika, który jak usłyszał, że jesteśmy z Polski, to stwierdził, że po raz pierwszy ma Polaków w grupie, co podsumował stwierdzeniem: „That’s cool!”. Jak się potem okazało – dużo wcześniej podróżował po USA ;-)
Po transferze z bazy do zatoki Sandy Bay niedaleko miejscowości Marahau widzimy, że tam gdzie powinna być woda jest… woda;-) Wczoraj jej w tych okolicach nie było, a dzisiaj już jest ;-) Kajakowy biznes jest bardzo dobrze zorganizowany. Wsiadamy do Water Taxi – motorówki z wielgachnym silnikiem i wypływamy w morze.

Motorówka początkowo płynie niemrawo, ale po chwili wchodzi w ślizg. Tniemy fale – jest zabawaJ Z każdym podbiciem na fali mamy z Kasią coraz większy ubaw. Część pozostałych uczestników ma jednak niewyraźne miny, które przybierają kolory lekko szarawe. Pawika na szczęście nie wypuścili ;-) Płyniemy, płyniemy… Tylko trochę nie w tym kierunku, który wskazywałaby mapa. Lekka konsternacja, ale wszystko ma swój cel. Po chwili w niedalekiej odległości od nas wyskakują dwa delfiny J I jeszcze raz. I jeszcze raz. Pytanie – kto się lepiej bawi? My czy Dusky Dolphins? Nie bez powodu są określane mianem największych akrobatów wodnych J Po tym małym przedstawieniu już wiemy, że jedną z atrakcji wyjazdu na Wyspę Południową będzie pływanie z delfinami w okolicach KaikouraJ

Póki co, jesteśmy w Abel Tasman i docieramy do punktu pośredniego – przesiadamy się na kajaki morskie. Są zupełnie inne niż takie z jakimi mieliśmy do czynienia na polskich jeziorach. W zasadzie jak się wszystko dobrze pozakłada, to kajaki powinny być szczelne i woda nie powinna wlewać się do środka. Kajaki morskie mają też z tyłu ster, który obsługuje osoba siedząca z tyłu. Jak się naciska pedał prawy, to kajak skręca w prawo, a jak lewy to w lewo. Proste? No niby proste, ale jak ktoś kiedyś pływał na żaglówkach, gdzie skręt rumplem w prawo powodował skierowanie dziobu łódki w lewo,  to ta prosta zasada nie jest już taka oczywista ;-) Tak więc na początku instynktownie „mylę” kierunki ;-) Mimo wszystko sprawnie dopływamy do Tonga Island – rezerwatu z fokami (fur seals). Już z daleka docierają do nas charakterystyczne odgłosy. Są – gdzieś są! Jeszcze ich nie widać, ale już słychać J Te większe, wylegujące się na skałach trochę zlewają się z kamieniami, ale małe ruchliwe są najbardziej widoczne.

Płyniemy dalej – kolejny punkt wycieczki to zatoczka, gdzie mamy zaplanowany lunch. Zaczyna trochę bujać – po falach zaczynają przechodzić szkwały. Zaczyna się zabawa! Jak pod falę – tu góra dół. Jak bokiem, to fala przelewa się przez kajak. Mamy radochę jak dzieciaki – „dawaj, dawaj Johny!” – krzyczę w kierunku wiatru. I kolejna spora fala przelewa się przez Kasię siedzącą przede mną J Oczywiście jest to moja wina, że kajak jest ustawiony bokiem do fali ;-)
 
Nagle słyszymy wołanie naszego przewodnika – w pierwszej chwili myślimy, że każe nam zwolnić, bo reszta grupy się gdzieś ciągnie w rozsypce za nami. On jednak wskazuje na coś ręką. Patrzymy, a tam pingwin. Mały taki i ledwo widoczny na fali. Wygląda tak jakby się unosił na wodzie. W pierwszym momencie myśleliśmy nawet, że jest nieżywy, ale nie - tyłek trzyma w górze i macha nieznacznie łapkami J Patrzymy, czy w pobliżu nie ma kolejnych. Jest jednak sam.  Podobno spotkanie pingwina w tym miejscu jest niezwykle rzadkie. W bazie powiedzieli nam,  że pingwiny występujące na Nowej Zelandii są jednymi z najmniejszych na świecie i są bardzo nieśmiałe. Tym bardziej się cieszymy, że udało nam się zobaczyć chociaż jednego.
Lunch jemy w malowniczej zatoczce, która jest otoczona skałami. Odezwała się we mnie natura wspinacza i poszedłem na mały rekonesans ;-) Skała  okazała się cholernie ostra. Zbudowana z takich malutkich kryształków podobnych do tych, które były na plaży zamiast piasku. Tarcie to owszem na tej skale byłoby rewelacyjne, ale wspinać to się trzeba byłoby w specjalnych rękawicach i chyba z 10 par butów do zdarcia trzeba by mieć było. No trudno… Wspinanko trzeba odłożyć na później…
 
Wracamy do punktu, z którego wypłynęliśmy rano i… w zatoce nie ma wody! Okazało się, że tutaj pływy są bardzo duże – co 6 godzin jest przypływ i odpływ. Woda zmienia poziom aż o 4,5 m. Jak jest odpływ linia wody znajduje się w znaczącej odległości od linii brzegu. Jak sobie zatem radzą z wyciąganiem łodzi i kajaków? Ano tak J :

Pierwszy raz byliśmy na kajakach morskich, ale po dzisiejszych doświadczeniach wiemy jedno – na pewno nie ostatni! Może czas wrócić do sportów wodnych? ;-)


M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz