środa, 16 lutego 2011

Wellington

Poniedziełek (14 lutego) upłynął nam na przemieszczeniu się w kierunku Wellington – jutro przeprawiamy się promem na Wyspę Południową…
W poniedziałek mija również nasz pierwszy tydzień na Nowej Zelandii. W sumie był to dosyć intensywny tydzień - pełen wrażeń i nowych doświadczeń. Wszystko wskazuje na to, że kolejne też takie będą;-) Przez ostatnie kilka dni przejechaliśmy ponad 2 tys. km jeżdżąc po lewej stronie. Początki były dosyć trudne, ale już się chyba przyzwyczailiśmy i pierwsze wyprzedzania samochodów już mamy za sobą ;-) Kasi już się włącza syndrom pirata drogowego ;-)
Dzięki temu, że jesteśmy już oswojeni z lewostronnym ruchem, przemieszczanie się z miejsca na miejsce nie zajmuje już nam tyle czasu. Dzisiaj zaskakująco szybko pokonujemy trasę i mamy kilka godzin na zwiedzanie stolicy NZ. Wellingon wita nas chmurami i deszczem… Idealna pogoda na zwiedzanie miasta ;-) Na początku samo miasto robi na nas takie sobie wrażenie. Kręcimy się trochę po deptaku i kombinujemy żeby się gdzieś na żarełko usadowić. Na Cuba Street jest masa knajpek wszelakich oferujących kuchnię z wielu zakątków świata (jest nawet tradycyjna polska kuchnia w postaci kebaba ;-). Na jednej z witryn jest nawet informacja, że knajpa ma rekomendację Lonley Planet. Tutaj na pewno nie wejdziemy ;-) Ostatecznie nasz wybór pada na „Wasabi”. Fast food sushi. Z zewnątrz knajpka wygląda tak sobie –w sumie nawet  gorzej niż japońskie knajpy konkurencji, ale co tam – w razie czego mamy w samochodzie Smectę ;-) Zaglądamy do środka, a od progu wita nas młoda Japonka. Maki i inne wynalazki na końcu sali przygotowuje też Japończyk. Rzucamy okiem na zawartość talerzyków krążących na taśmie wokół miejsc do siedzenia i dostajemy ślinotoku. Zostajemy! ;-)  Ależ to była wyżerka… Niesamowicie przyrządzone kolejne porcje rozpływały się w naszych ustach, a ilość talerzyków wokół nas rosła zastraszająco szybko. Na szczęście tutaj sushi nie jest traktowane tak jak w Warszawie jako coś ekskluzywnego. Dzięki czemu ceny są w pełni normalne i wizyta w takiej knajpce nie demoluje portfela ;-)
W pełni usatysfakcjonowani ruszmy na zwiedzanie miasta. Teraz spoglądamy na nie dużo bardziej przychylnym okiem ;-) Niemniej jednak nie jesteśmy fanami zwiedzania miast i dużo większe wrażenie robi na nas piękno przyrody. Kręcimy się po centralnej części miasta i ponownie mamy wrażenie, że wszystko tutaj robi się dla ludzi. Na niewielkim skwerze kilku rzeźbiarzy obrabia kamienne bryły. W porcie widzimy trening wioślarski na maoryskich łodziach. Trwają też jakieś zawody – jedni biegają, inni skaczą z nabrzeża do wody… Widać, że to miasto żyjeJ

 
Zbieramy się jednak, bo trzeba szukać noclegu. W sumie to musimy być na odprawie na prom o 7 rano… Zanosi się na deszcz i mamy wrażenie, że rano może być niezłe zamieszanie ze zwijaniem mokrego namiotu. No i postanawiamy spędzić noc w samochodzie;-) Pierwszy nocleg na dziko na NZ w nie bardzo dzikim miejscu (parking nad zatoką na przedmieściach Wellington)… Czyżby była to zapowiedź tego co nas czeka na Wyspie Południowej? Tam możliwości do swobodnego nocowania są podobno dużo większe niż na Wyspie Północnej. Zobaczymy ;-)
M

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz