poniedziałek, 16 stycznia 2012

W cieniu wielkiej dziurawej góry

Bilety do Potosi kupiliśmy w firmie, która mieściła się w budynku z szyldem Flecha Bus. Widzieliśmy tą firmę zarówno w Chile, jak również w Argentynie, tak więc mieliśmy nadzieję, że standard podróży będzie OK. Kasia nawet się głośno zastanawiała, czy będzie klimatyzacja. Cena jaką zapłaciliśmy za bilety była zbyt niska, żeby oczekiwać klimy, ale kto wie?...

(14.01) Punktualnie o 10 rano jesteśmy przed firmą transportową. Wrzucamy nasze plecaki w niebieskie parciane wory i czekamy na autobus. Po jakimś czasie na ulicę wtacza się stary rozklekotany Mercedes :-))) Mam nadzieję, że lokalesi nie będą w nim przewozić klatek z kurami;-) Autobus oczywiście nie ma bagażnika przy podwoziu, tylko na dachu. Zaczyna się zatem cyrk z wrzucaniem wszelkiego rodzaju toreb, plecaków i innych pakunków na górę. Kierowca stara się to wszystko upchnąć i z każdą minutą rośnie góra gratów, która na końcu przykryta jest niebieskim brezentem :-) Wreszcie coś się dzieje! Wreszcie jedziemy jakimś porządnym południowoamerykańskim autobusem! Koniec nudnych semi-cam! ;-)


Autobus telepiąc się na wszystkie strony wyjeżdża z Uyuni i jedziemy szutrową drogą w górę. Jak tak będzie wyglądać cała droga to wytrzęsie nas niemiłosiernie w trakcie tych 5 godzin. Na trasie jedzie sporo ciężarówek wzbijających tumany kurzu. Widoczność prawie zerowa, a i tak nasz kierowca podejmuje próby wyprzedzania. Odbywa się to tak, że w momencie jak cokolwiek widać, kierowca trąbi i zaczyna manewr wyprzedzania. Ufff... Znowu się udało ;-) Klakson jest również używany przed każdym zakrętem w górach. Na szczęście nie mieliśmy żadnych kolizyjnych sytuacji, jednak jazda po tych drogach to przygoda sama w sobie:-) Niestety szutrową drogę mamy tylko przez jakiś czas. Okazało się, że lokalne służby drogowe kładą asfalt, tak więc większa część drogi była w miarę normalna. Ech... Szkoda ;-) Po drodze mamy sporo ciekawych widoków.





Potosi jest najwyżej położonym miastem na świecie, a jego starówka z ponad 2 tys. kolonialnych budynków, wpisana jest na światową listę zabytków UNESCO. Wjeżdżając do miasta zastanawiamy się, gdzie są te kolonialne zabytki. Póki co widzimy jakieś budy i krajobraz przypominający wysypisko śmieci. Nie chce nam się tracić czasu na szukanie noclegu i wybieramy jakiś hostel polecany przez przewodnik. Wczoraj przez przypadek spaliśmy w miejscu, które jest rekomendowane przez Rough Guide i było OK, tak więc może dzisiaj też będzie dobrze. Podjeżdżamy do Carlos V, wejście jak do hotelu, a cena za nocleg taka jak w jurajskiej agroturystyce dwa lata temu. Zostajemy! Jak tak dalej będzie, to w Boliwii będziemy się rozbijać po hotelach ;-) Po Chile wszystko wydaje nam się tutaj strasznie tanie.

Wieczorem idziemy się przejść po mieście. Starówka rzeczywiście jest bardzo ładna, tylko trochę zaniedbana. Zabudowa jest jednolita, w stylu kolonialnym - widać, że ta część miasta była wybudowana w tym samym czasie. Jakby Boliwijczycy zadbali o to miejsce, to starówka Potosi mogłaby być celem wycieczek samych w sobie.








Nasze żołądki sygnalizują, że pora coś zjeść, tak więc udajemy się do miejsca rekomendowanego przez gościa prowadzącego hostel. Siedzimy przy stoliku i w pewnym momencie Kasia wstaje i podchodzi do drugiego stolika. Nie wierzę! Ale ten świat jest mały! Obok nas siedzą dziewczyny z Chile, które poznaliśmy na campingu w San Pedro de Atacama! :-) Niestety dzieczyny jadą dzisiaj dalej, tak więc zjedliśmy razem tylko obiad.


Wieczorem kupujemy wycieczkę do kopalni srebra, która znajduje się w górze zwanej Cerro Rico. W agencji poznajemy Piotra i Monikę, którzy podróżują od czterech miesięcy po obu Amerykach i mają jeszcze dwa miesięce przed sobą. Mieli w tym czasie sporo przygód, o których nam opowiadają przy wieczornym browarku.

(15.01) Punktualnie o 9 rano jesteśmy przed budynkiem agencji turystycznej. Nikogo nie ma... Hmm... Po chwili wychodzi kobieta z dzieckiem zawiniętym w chustę na plecach i gdzieś nas prowadzi. Wchodzimy w jakieś zaułki i przez głowę mi przemyka, że zaraz dostaniemy w łeb i wyjdziemy stąd tylko w majtkach. Okazuje się jednak, że w jednej z piwnic mają magazyn ze sprzętem ochronnym i pozostali uczestnicy wycieczki już tam są. Ufff...

Ubieramy żółte kombinezony, gumiaki i kaski, po czym jedziemy rozklekotanym busikiem w kierunku Cerro Rico. Góra, dzięki której powstała piękna starówka Potosi. Tutaj znajdowały się największe na świecie złoża srebra (w XVI i XVII wieku), co doprowadziło do rozkwitu Potosi, które było klejnotem w koronie hiszpańskiego imperium. Jest takie powiedzenie, które mówi, że z wydobytego tutaj srebra można byłoby wybudować most z Potosi do Madrytu. Jest też druga część tego powiedzenia, które mówi, że podobny most można byłoby zbudować z kości ludzi, którzy stracili tutaj życie. Podobno góra pochłonęła życie kilku milionów ludzi...

Obecnie cała góra przypomina ser szwajcarski i jest jednym wielkim labiryntem korytarzy górniczych. Cały czas pracuje tutaj 50 tys. ludzi, jednak zabudowa widoczna na powierzchni ziemi przypomina raczej manufakturę niż kopalnię.








W dzisiejszych czasach operuje tutaj 47 spółdzielni, które dzierżawią poszczególne miejsca w kopalni górnikom. Górnik (wraz z rodziną) wykupuje pozwolenie na wydobycie minerałów w danym miejscu i od tego co uda się wydobyć płaci jeszcze podatek. Pomimo, że złoża srebra są już tutaj mocno wyeksploatowane, cały czas wydobywa się tutaj ten kruszec i inne minerały. Jest to bardzo ciężka praca, ale na warunki boliwijskie można bardzo dobrze zarobić. Jeżeli górnik jest dobry i ma szczęście, to może zarobić nawet 600 boliwianów (ok. 300 pln) tygodniowo. W kopalni pracują mężczyźni, kobiety, a nawet dzieci, pomagające swoim ojcom. Podobno dużym problemem jest to, że pracujące dzieci nie chodzą do szkoły i bardzo szybko wpadają w alkoholizm. Praca jest bardzo ciężka. Górnicy zazwyczaj pracują 6 dni w tygodniu po 8-10 godzin. Niektórzy pracują w ten sposób nawet 15-20 lat.

Wejście do kopalni nie wygląda zachęcająco, otoczenie też.


Kasia, która nie lubi małych, ciasnych przestrzeni rezygnuje z wejścia do środka. Ja wchodzę z kilkoma innymi osobami, podzielonymi na dwie grupy. Idziemy najpierw korytarzem, który ma sklepienie. Jednak po kilkuset metrach robi się ciasno i strop jest bardzo nisko. Boliwijczycy są dużo niżsi i nasza przewodniczka nie ma problemu z chodzeniem. Jednak my idziemy zgięci wpół.


Korytarz, którym idziemy nie przypomina jednego z głównych chodników transportowych kopalni. Jest ciasno, niektóre belki stropowe są pęknięte, nad głowami wiszą słabo zabezpieczone pęki kabli i rur doprowadzających powietrze. Momentami musimy się przeciskać na kolanach.

Dochodzimy do pewnego rodzaju "komnaty" skalnej. Po prawej stronie siedzi jak na tronie El Tio. Bożek górników. Rzeźba jest wielkości człowieka i wyglądem przypomina diabła, ale podobno diabłem nie jest. Na głowie ma rogi przyozdobione kolorowymi girlandami (podobno z okazji karnawału). Zamiast ust ma wielką czarną dziurę, w którą wsadzone są papierosy. Na piersiach, dłoniach i nogach są liście coci, które górnicy żują praktycznie cały czas. Wielkie przyrodzenie również obsypane jest papierosami i liśćmi coca. Pomiędzy nogami leży suszony płód lamy, złożony w ofierze bogini Pachamama. W każdy piątek górnicy składają cześć El Tio i zostawiają tutaj "dary". Jednym z takich darów jest alkohol. Liczne, puste butelki leżą do okoła figurki.


Dzisiaj jest niedziela i górnicy mają dzień wolny. Jednak są tacy, którzy dobrowolnie pracują. Mamy zatem okazję zobaczyć jak wygląda ich praca. Podchodzimy do miejsca, w którym górnicy nabierają łopatami gruz do beczek, które następnie są wciągane na wyższą kondygnację. Jest duszno i lepko, w powietrzu przesiąkniętym siarką unosi się kurz. Warunki pracy pewnie od wielu lat są takie same.


Idziemy dalej. Robi się coraz bardziej gorąco. W korytarzach temperatura dochodzi do 45 stopni. Kilka osób ma już dosyć i chce wyjść na zewnątrz. Z dwóch grup robi się jedna, która idzie dalej. Mamy możliwość zobaczyć w jaki sposób transportowany jest gruz do miejsca, które widzieliśmy wcześniej. Zardzewiały wózek, wypełniony po brzegi gruzem ciągnie jeden mężczyzna. Dwóch kolejnych pcha go z tyłu...





Warunki makabryczne. Aż ciężko sobie wyobrazić, że w dzisiejszych czasach ludzie jeszcze tak pracują. Na ewentualność jakiegokolwiek wypadku nie ma ubezpieczenia. Wypadki oczywiście się zdarzają - przy transporcie, przy podkładaniu dynamitu, itp. Cerro Rico pochłania też kolejne ludzkie istnienia... Przeżycie dosyć ekstremalne, ale pozwala pełniej spojrzeć na Potosi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz