(14.01) Punktualnie o 10 rano jesteśmy przed firmą transportową. Wrzucamy nasze plecaki w niebieskie parciane wory i czekamy na autobus. Po jakimś czasie na ulicę wtacza się stary rozklekotany Mercedes :-))) Mam nadzieję, że lokalesi nie będą w nim przewozić klatek z kurami;-) Autobus oczywiście nie ma bagażnika przy podwoziu, tylko na dachu. Zaczyna się zatem cyrk z wrzucaniem wszelkiego rodzaju toreb, plecaków i innych pakunków na górę. Kierowca stara się to wszystko upchnąć i z każdą minutą rośnie góra gratów, która na końcu przykryta jest niebieskim brezentem :-) Wreszcie coś się dzieje! Wreszcie jedziemy jakimś porządnym południowoamerykańskim autobusem! Koniec nudnych semi-cam! ;-)
Autobus telepiąc się na wszystkie strony wyjeżdża z Uyuni i jedziemy szutrową drogą w górę. Jak tak będzie wyglądać cała droga to wytrzęsie nas niemiłosiernie w trakcie tych 5 godzin. Na trasie jedzie sporo ciężarówek wzbijających tumany kurzu. Widoczność prawie zerowa, a i tak nasz kierowca podejmuje próby wyprzedzania. Odbywa się to tak, że w momencie jak cokolwiek widać, kierowca trąbi i zaczyna manewr wyprzedzania. Ufff... Znowu się udało ;-) Klakson jest również używany przed każdym zakrętem w górach. Na szczęście nie mieliśmy żadnych kolizyjnych sytuacji, jednak jazda po tych drogach to przygoda sama w sobie:-) Niestety szutrową drogę mamy tylko przez jakiś czas. Okazało się, że lokalne służby drogowe kładą asfalt, tak więc większa część drogi była w miarę normalna. Ech... Szkoda ;-) Po drodze mamy sporo ciekawych widoków.
Potosi jest najwyżej położonym miastem na świecie, a jego starówka z ponad 2 tys. kolonialnych budynków, wpisana jest na światową listę zabytków UNESCO. Wjeżdżając do miasta zastanawiamy się, gdzie są te kolonialne zabytki. Póki co widzimy jakieś budy i krajobraz przypominający wysypisko śmieci. Nie chce nam się tracić czasu na szukanie noclegu i wybieramy jakiś hostel polecany przez przewodnik. Wczoraj przez przypadek spaliśmy w miejscu, które jest rekomendowane przez Rough Guide i było OK, tak więc może dzisiaj też będzie dobrze. Podjeżdżamy do Carlos V, wejście jak do hotelu, a cena za nocleg taka jak w jurajskiej agroturystyce dwa lata temu. Zostajemy! Jak tak dalej będzie, to w Boliwii będziemy się rozbijać po hotelach ;-) Po Chile wszystko wydaje nam się tutaj strasznie tanie.
Wieczorem idziemy się przejść po mieście. Starówka rzeczywiście jest bardzo ładna, tylko trochę zaniedbana. Zabudowa jest jednolita, w stylu kolonialnym - widać, że ta część miasta była wybudowana w tym samym czasie. Jakby Boliwijczycy zadbali o to miejsce, to starówka Potosi mogłaby być celem wycieczek samych w sobie.
Nasze żołądki sygnalizują, że pora coś zjeść, tak więc udajemy się do miejsca rekomendowanego przez gościa prowadzącego hostel. Siedzimy przy stoliku i w pewnym momencie Kasia wstaje i podchodzi do drugiego stolika. Nie wierzę! Ale ten świat jest mały! Obok nas siedzą dziewczyny z Chile, które poznaliśmy na campingu w San Pedro de Atacama! :-) Niestety dzieczyny jadą dzisiaj dalej, tak więc zjedliśmy razem tylko obiad.
Wieczorem kupujemy wycieczkę do kopalni srebra, która znajduje się w górze zwanej Cerro Rico. W agencji poznajemy Piotra i Monikę, którzy podróżują od czterech miesięcy po obu Amerykach i mają jeszcze dwa miesięce przed sobą. Mieli w tym czasie sporo przygód, o których nam opowiadają przy wieczornym browarku.
(15.01) Punktualnie o 9 rano jesteśmy przed budynkiem agencji turystycznej. Nikogo nie ma... Hmm... Po chwili wychodzi kobieta z dzieckiem zawiniętym w chustę na plecach i gdzieś nas prowadzi. Wchodzimy w jakieś zaułki i przez głowę mi przemyka, że zaraz dostaniemy w łeb i wyjdziemy stąd tylko w majtkach. Okazuje się jednak, że w jednej z piwnic mają magazyn ze sprzętem ochronnym i pozostali uczestnicy wycieczki już tam są. Ufff...
Ubieramy żółte kombinezony, gumiaki i kaski, po czym jedziemy rozklekotanym busikiem w kierunku Cerro Rico. Góra, dzięki której powstała piękna starówka Potosi. Tutaj znajdowały się największe na świecie złoża srebra (w XVI i XVII wieku), co doprowadziło do rozkwitu Potosi, które było klejnotem w koronie hiszpańskiego imperium. Jest takie powiedzenie, które mówi, że z wydobytego tutaj srebra można byłoby wybudować most z Potosi do Madrytu. Jest też druga część tego powiedzenia, które mówi, że podobny most można byłoby zbudować z kości ludzi, którzy stracili tutaj życie. Podobno góra pochłonęła życie kilku milionów ludzi...
Obecnie cała góra przypomina ser szwajcarski i jest jednym wielkim labiryntem korytarzy górniczych. Cały czas pracuje tutaj 50 tys. ludzi, jednak zabudowa widoczna na powierzchni ziemi przypomina raczej manufakturę niż kopalnię.
W dzisiejszych czasach operuje tutaj 47 spółdzielni, które dzierżawią poszczególne miejsca w kopalni górnikom. Górnik (wraz z rodziną) wykupuje pozwolenie na wydobycie minerałów w danym miejscu i od tego co uda się wydobyć płaci jeszcze podatek. Pomimo, że złoża srebra są już tutaj mocno wyeksploatowane, cały czas wydobywa się tutaj ten kruszec i inne minerały. Jest to bardzo ciężka praca, ale na warunki boliwijskie można bardzo dobrze zarobić. Jeżeli górnik jest dobry i ma szczęście, to może zarobić nawet 600 boliwianów (ok. 300 pln) tygodniowo. W kopalni pracują mężczyźni, kobiety, a nawet dzieci, pomagające swoim ojcom. Podobno dużym problemem jest to, że pracujące dzieci nie chodzą do szkoły i bardzo szybko wpadają w alkoholizm. Praca jest bardzo ciężka. Górnicy zazwyczaj pracują 6 dni w tygodniu po 8-10 godzin. Niektórzy pracują w ten sposób nawet 15-20 lat.
Wejście do kopalni nie wygląda zachęcająco, otoczenie też.
Kasia, która nie lubi małych, ciasnych przestrzeni rezygnuje z wejścia do środka. Ja wchodzę z kilkoma innymi osobami, podzielonymi na dwie grupy. Idziemy najpierw korytarzem, który ma sklepienie. Jednak po kilkuset metrach robi się ciasno i strop jest bardzo nisko. Boliwijczycy są dużo niżsi i nasza przewodniczka nie ma problemu z chodzeniem. Jednak my idziemy zgięci wpół.
Korytarz, którym idziemy nie przypomina jednego z głównych chodników transportowych kopalni. Jest ciasno, niektóre belki stropowe są pęknięte, nad głowami wiszą słabo zabezpieczone pęki kabli i rur doprowadzających powietrze. Momentami musimy się przeciskać na kolanach.
Dochodzimy do pewnego rodzaju "komnaty" skalnej. Po prawej stronie siedzi jak na tronie El Tio. Bożek górników. Rzeźba jest wielkości człowieka i wyglądem przypomina diabła, ale podobno diabłem nie jest. Na głowie ma rogi przyozdobione kolorowymi girlandami (podobno z okazji karnawału). Zamiast ust ma wielką czarną dziurę, w którą wsadzone są papierosy. Na piersiach, dłoniach i nogach są liście coci, które górnicy żują praktycznie cały czas. Wielkie przyrodzenie również obsypane jest papierosami i liśćmi coca. Pomiędzy nogami leży suszony płód lamy, złożony w ofierze bogini Pachamama. W każdy piątek górnicy składają cześć El Tio i zostawiają tutaj "dary". Jednym z takich darów jest alkohol. Liczne, puste butelki leżą do okoła figurki.
Dzisiaj jest niedziela i górnicy mają dzień wolny. Jednak są tacy, którzy dobrowolnie pracują. Mamy zatem okazję zobaczyć jak wygląda ich praca. Podchodzimy do miejsca, w którym górnicy nabierają łopatami gruz do beczek, które następnie są wciągane na wyższą kondygnację. Jest duszno i lepko, w powietrzu przesiąkniętym siarką unosi się kurz. Warunki pracy pewnie od wielu lat są takie same.
Idziemy dalej. Robi się coraz bardziej gorąco. W korytarzach temperatura dochodzi do 45 stopni. Kilka osób ma już dosyć i chce wyjść na zewnątrz. Z dwóch grup robi się jedna, która idzie dalej. Mamy możliwość zobaczyć w jaki sposób transportowany jest gruz do miejsca, które widzieliśmy wcześniej. Zardzewiały wózek, wypełniony po brzegi gruzem ciągnie jeden mężczyzna. Dwóch kolejnych pcha go z tyłu...
Warunki makabryczne. Aż ciężko sobie wyobrazić, że w dzisiejszych czasach ludzie jeszcze tak pracują. Na ewentualność jakiegokolwiek wypadku nie ma ubezpieczenia. Wypadki oczywiście się zdarzają - przy transporcie, przy podkładaniu dynamitu, itp. Cerro Rico pochłania też kolejne ludzkie istnienia... Przeżycie dosyć ekstremalne, ale pozwala pełniej spojrzeć na Potosi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz