sobota, 21 stycznia 2012

Copacabana! Copacabana!!! Na maksa przereklamowana ;-)

(18.01) Opuszczamy La Paz, ale wrócimy tutaj jeszcze dwa razy, o czym w swoim czasie. Łapiemy taksówkę i jedziemy w kierunku Cementerio General, z okolic którego odchodzą busy do Copacabana. Dojazd do tego miejsca zajmuje nam trochę czasu. Są potworne korki. W wiadomościach widzieliśmy dzisiaj, że są jakieś protesty i blokady dróg, tak więc możliwe, że korki są z tym związane, a może jest to normalny uliczny ruch La Paz. Wygląda to tak, że na dwupasmowej ulicy samochody ustawione są w czterech rzędach, wszyscy zajeżdżają sobie drogę i trąbią jeden na drugiego. Jednak ruch przebiega w tych warunkach sprawnie. Nie wiemy jak oni to robią. Czas spędzony w taksówce pozwala nam na obserwowanie życia ulicznego w wyższych partiach La Paz. Ulice to jedno wielkie targowisko, ale dosyć ustrukturyzowane. Są ulice specjalizujące się w meblach, w lodówkach, w owocach, sukienkach, itp. Jeżeli ktoś się w tym orientuje, to może tutaj kupić chyba wszystko. Im wyżej tym również biedniej. La Paz położone jest w kanionie i osiedla położone na zboczach są zamieszkane przez biedniejszych mieszkańców.

Ledwo zdążyliśmy wysiąść z taksówki, a już zostaliśmy obskoczeni przez sprzedwaców biletów. "Copacabana! Copacabana!! Copacabana!!!" - słyszymy przekrzykujących się sprzedawców. W takich warunkach i w takim tłoku staram się baczniej pilnować naszych bagaży. Mówim im, że potrzebujemy kilka minut i żeby dali nam teraz spokój. Ostatecznie kupujemy bilety u gościa, który był najmniej nachalny.

Przejazd do Copacabana miał zająć ok trzech godzin, ale przez prawie dwie godziny wyjeżdżaliśmy z samego La Paz. Przejazd ulicami miasta, pnącymi się w górę kanionu pozwolił nam na podziwianie tego niesamowitego miejsca. Moim zdaniem warto tu przyjechać tylko po to żeby zobaczyć to na własne oczy :-)


Dojeżdżamy w końcu nad jezioro Titicaca. Jest to ogromne jezioro położone na granicy pomiędzy Boliwią a Peru, na wysokości 3810 m.npm. Titicaca sprawia wrażenie morza pomiędzy górami. Nic dziwnego - ma długość 190 km i szerokość sięgającą nawet 80 km.

Zanim dojechaliśmy do Copacabana musieliśmy przeprawić się przez przesmyk w okolicach San Pedro de Tiquina. Dojechaliśmy do nabrzeża i wszyscy pasażerowie musieli wyjść z autobusu. My wsiedliśmy na łódeczkę, a autobus przeprawił się na drugą stronę na czymś, co w tutejszych warunkach pewnie jest promem ;-)





Do Copacabana dojechaliśmy w najlepszym z możliwych momentów. Przed tutejszą katedrą odbywa się właśnie ceremonia święcenia samochodów. Bardzo chciałem to zobaczyć i udało się! :-) Samochody przystrojone w obrazki świętych, girlandy i wszelkiego rodzaju świecidełka są święcone przez księdza. Następnie auta oblewane są szampanem, obsypywane płatkami kwiatów, a koniec ceremoni pieczętowany jest serią petard. Zamieszanie potworne, właściciele aut piją alkohol, składają sobie życzenia. Cermonia ma zapewnić szczęście i jest też formą prośby aby kolejny samochód był lepszy od tego co się ma... Po uroczystości samochody przejeżdżają w inne miejsca Copacabany, gdzie uczestnicy przy dużej ilości alkoholu kontynuują imprezę.











Po znalezieniu noclegu idziemy na spacer po Copacabanie i mamy wrażenie, że to miasteczko jest potwornie przereklamowane. Tandetne domy, wszędzie pełno śmieci i budki z rybami nad brzegiem jeziora. W każdej budce serwują to samo i wszystko tak samo wygląda. Zjedliśmy po pstrągu w jednej z nich. Ryby nawet znośne były i smażone na głębokim tłuszczu, tak więc boliwijskie bakterie zostały wybite ;-)

Wieczorem "zdobywamy" boliwijski czterotysięcznik Cerro Calvario ;-)


Po półgodzinnym spacerze jesteśmy na szczycie pagórka, z którego roztacza się przyjemna dla oka panorama na miasteczko i okolicę. Z daleka nie widać śmieci w mieście i Copacabana wygląda ładnie, ale niestety masa śmieci jest na górze... Jak ci ludzie mogą żyć w takim syfie?!? Zaczynamy mieć wrażenie, że tam gdzie nie ma ludzi Boliwia jest przepiękna i krajobrazy zwalają z nóg, jednak tam gdzie są ludzie jest jedno wielkie śmietnisko...

(19.01) Wstajemy rano i zbieramy się na stateczek, którym mamy dopłynąć na Isla del Sol. Kupiliśmy wczoraj bilety na barkę, która zawiezie nas na północną część wyspy, a odbierze z południowej. Dzięki temu będziemy mogli przejść przez prawie całą wyspę. Brzmi to ciekawie, a poza tym będziemy mogli się trochę rozchodzić.

Poranek nie wygląda jednak zachęcająco. W nocy padało i się mocno ochłodziło. Poza tym ciężkie ołowiane chmury wiszące nad jeziorem Titicaca oraz widoczne błyskawice nie wróżą pięknej pogody na Wyspie Słońca. Wsiadamy na stateczek i płyniemy przez jezioro.


Isla del Sol jest oddalona od Copacabana o kilka kilometrów i potrzebujemy ok. 2 godzin na dopłynięcie na jej północną część. Na wyspie zamiast deszczu padał śnieg i warunki są raczej jesienne. Z uśmiechem patrzymy na Argentyńczyka, który ma na sobie krótkie spodenki, a w ręku ręcznik kąpielowy. Po dopłynięciu do celu czeka nas niespodzianka. Pomost, do którego dopływamy jest oblodzony, co mocno opóźnia wyjście ze stateczku, szczególnie osobom mającym buciczki na nogach ;-)

Niespodzianek na wyspie jest zresztą więcej. Okazuje się, że za wszystko trzeba tutaj płacić, o czym ani słowem nie wspomniał pan wciskający nam wczoraj wycieczkę statkiem na wyspę. Na plaży wita nas przewodnik, który próbuje zebrać grupę. Nie, nie, nie! Dziękujemy bardzo! Z żadnym przewodnikiem po wyspie chodzić nie będziemy! Ulatniamy się i idziemy sami. Po chwili zatrzymuje nas jakiś lokales i mówi, że mamy zapłacić 26 bolivianów od osoby. Za co? Za muzeum i jakieś pierdoły. Dziękujemy - my się tu chcemy tylko przejść i muzeum żelaza, czy czegoś tam nas nie interesuje. Idziemy dalej. Na plaży widzimy smutny widok namiotów przysypanych lekko śniegiem. Ich zmarznięci właściciele wyglądają dosyć smutno ;-) To tutaj jest to słynne pole namiotowe na Isla del Sol.


Idziemy dalej - chcemy wejść na szlak wiodący przez całą wyspę.


Zatrzymuje nas pan, mówiąc, że musimy kupić bilet. Na co? Na to żeby przejść dalej i żeby wejść tam, gdzie są ruiny Inków. Podobno ruiny w tej części wyspy nie są zbyt okazałe, więc chcemy sobie je odpuścić, jednak żeby iść dalej musimy zapłacić. Masakra jakaś. Skoro mamy już bilety idziemy zobaczyć te inkaskie ruiny. Przy odrobinie wyobraźni można zobaczyć w tych murkach Machu Picchu. A tak naprawdę mamy wrażenie, że lokalesi położyli tu kilka kamieni i wciskają turystom kit.








Idziemy dalej szlakiem prowadzącym przez górzysty teren Isla del Sol. Po chwili zatrzymuje nas jakaś baba z dziadem i mówi, że mamy zapłacić za przejście. Jak to? Przecież już raz płaciliśmy. Tak, ale to było za wejście, a teraz jest za przejście. W odpowiedzi mówimy, że idziemy do innego miasteczka i nie zamierzamy im nic więcej płacić. Jeżeli mamy płacić za przejście drogą, to możemy pójść na przełaj przez góry. W odpowiedzi słyszymy, że to święta ziemia Inków i musimy iść drogą. Tego już za wiele. Na każdym kroku próbują gringo oskubać z kasy i za każdym razem udzielają innych informacji. Mamy wrażenie, że Boliwijczycy ciągle kłamią i próbują nas oszukać. Nie podoba nam się takie podejście i nie mamy zamiaru zapłacić im ani grosza więcej. Historia powtarza się po kilku kolejnych kilometrach. Mamy zapłacić za przejście drogą. Nie płacimy im ani centava i idziemy dalej.


Po drodze spotykamy kilka osób, które są równie zdegustowane podejściem lokalesów i organizatora przejazdu co my. Podobnie jak my zapłacili lokalesom tylko raz na początku. Szczerze mówiąc ta kupa kamieni, którą minęliśmy nie była warta tych pieniędzy. Po przejściu szlaku nawet nam się nie chciało iść zobaczyć bardziej okazałych ruin na południowej części wyspy. Widzieliśmy je w drodze powrotnej z pokładu statku i szczerze mówiąc wyglądały jak opuszczony kamienny dom, których widzieliśmy już w Boliwii setki.

Podsumowując - widoki w trakcie spaceru mieliśmy ładne, ale podejście lokalesów do turystów zarówno w Copacabanie, jak również na Isla del Sol jest żenujące. Nie tylko my mamy takie odczucia. Warto było zobaczyć jezioro Titicaca, ale naszym zdaniem ten region jest mocno przereklamowany. Chociaż trzeba przyznać, że ceremonia święcenia samochodów była całkiem ciekawym doświadczeniem ;-) Jutro wracamy do La Paz! :-)

2 komentarze:

  1. Nie taxi a słońca dużo łapcie, bo tutaj zima zawitała!

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie to słońce łapiemy nad Pacyfikiem ;-)

    OdpowiedzUsuń