środa, 25 stycznia 2012

Ładna, ale niezwykle męcząca i wkurzająca droga do Chile...

(23.01) Budzik dzwoni o 3.50 rano. Cizus... Znowu trzeba tak wcześnie wstać... Za oknem ciemno, pada deszcz i jest zimno... Ulice La Paz już (albo jeszcze) są puste i senne. Wstajemy, zbieramy nasze rzeczy i jedziemy na terminal - o 5.30 mamy autobus do Arica. Dzisiaj opuszczamy Boliwię i wracamy do cywilizacji, czyli do Chile ;-) Na dworcu okazuje się, że pomyliły mi się godziny i musimy czekać aż do 6 rano... Jak widać przepełnia nas radość z powodu utraconej 0,5 godziny snu ;-)





Autobus w końcu podjeżdża i oczywiście to co mamy przed oczami różni się od tego, o czym mówiła kobieta sprzedająca bilety. Miał być komfortowy autobus z klimatyzacją, a przyjechało to co przyjechało... Jakoś się przemęczymy przez te 8 godzin. Pomimo, że jest wczesny poranek kierowca próbuje wszystkich uszczęśliwić na siłę jakimś kretyńskim filmem o Conanie barbarzyńcy, który biega i skacze po ekranie z wielkim mieczem ociekającym krwią... Na szczęście mam koreczki do uszu i udaje mi się przetrwać tą jatkę. Niestety po zakończeniu filmu kierowca jeszcze bardziej chciał uszczęśliwić pasażerów muzyką puszczaną prawie na cały regulator. O nie! Tego już za wiele! Na drzwiach do kabiny kierowcy wyraźnie napisany jest artykuł jakiejś ustawy mówiący, że muzyka może być puszczana przy średniej głośności i tylko w przypadku jeżeli ŻADEN z pasażerów nie będzie miał nic przeciwko. Ja już mam tego dosyć i idę do szoferki - "Dzień dobry - muzyka jest za głośno, czy mógłby pan ją ściszyć, ponieważ nie możemy spać?". Jeden z kierowców patrzy się dziwnie i z łaską ściszył muzykę. Wracam na swoje miejsce i otrzymuję od innych pasażerów kiwnięcia głową wyrażające podziękowanie. Nie zdążyłem jednak usiąść, a muzyka znowu została zgłośniona na cały regulator. Przypominają mi się słowa belgijskiej pary o tego typu praktykach stosowanych w Peru. Pasażer nie jest klientem, tylko petentem, a kierowca jest królem. Szlag mnie trafia i wracam do szoferki. Otwieram drzwi i mówię po polsku "XXXX (cenzura) XXXX (cenzura)" i do daję po hiszpańsku "Czy mógłbyś ściszyś tą muzykę? Są przepisy (wskazuję palcem na szybę, na której zacytowany jest artykuł ustawy), więc je respektuj!". Koleś ze złością próbuje zamknąć mi przed nosem drzwi, ale i tak je otwieram: "Wyłącz tą cholerną muzykę" - mówię po polsku i dodaję "La musica!". Koleś z jeszcze większą złością wyłącza w końcu muzykę. Pasażerowie z westchnieniem ulgi przyjmują koniec łomotu dobiegającego z głośników. Chyba przestaliśmy być grzecznymi turystami i za (niemałe) pieniądze, które płacimy w końcu zaczynamy wymagać chociaż odrobiny przyzwoitej usługi.

W trakcie dalszej jazdy Koleś-Kierowca kilkukrotnie przechodzi przez autobus i rzuca w moim kierunku złowrogie spojrzenia. "Mam cię w głębokim poważaniu" - myślę sobie i naciągam głębiej kaptur na głowę...

Po jakimś czasie dojeżdżamy do Parku Narodowego Sajama i za oknem mamy przepiękną panoramę.





Takie widoki towarzyszą nam aż do granicy pomiędzy Boliwią a Chile. Musimy przyznać, że przejście graniczne w Chungara jest jednym z najładniejszych przejść granicznych, które dotychczas przekraczaliśmy. Po naszej prawej stronie mamy dwa wulkany - Parinacota i Pomerape, które górują nad jeziorem Chungara.


Przekraczamy granicę i jedziemy przez Park Narodowy Lauca.


Mijamy Laguna Cotacotani i po kilku kolejnych kilometrach autobus staje. Oczywiście nikt nie raczył poinformować pasażerów jak długo będziemy stali (prawie jak na naszym PKP).


Okazuje się, że trwają roboty drogowe i będziemy musieli tutaj stać przez ok. 2 godziny. Widoki są ładne, więc możemy się przejść na spacer ;-) Teren jest typowo wulkaniczny, jednak pył jest już porośnięty. Kamienie pokryte są w wielu miejscach rośliną, która nazywa się llareta, która wygląda jak zielona poduszka.








Oczekiwanie na dalszą podróż jest dosyć długie, co wymaga skorzystania z toalety. Niestety w autobusowym baño jest ciemno, brakuje wody i co tu dużo mówić - jest syf. Jednak co zrobić - potrzeba jest potrzebą, trzeba zacisnąć zęby i ją załatwić. Wracam na swoje miejsce i za plecami słyszę Kolesia-Kierowcę: "Czy Pan korzystał z toalety? Proszę wrócić i posprzątać!!". Patrzę na gościa i mówię: "O co ci chodzi? Chyba coś ci się pomyliło. Sam sobie sprzątaj jak nic nie działa. Syf już był zanim wszedłem do toalety." W odpowiedzi słyszę, że toaleta jest zepsuta i nie można z niej korzystać. Do dyskusji włącza się jedna kobieta, która mówi, że nie było żadnej informacji o tym, że baño jest popsute. Dyskusja zaczyna być kuriozalna, ale ewidentnie widać, że Koleś-Kierowca zaczyna szukać zaczepki i robi jakąś awanturę. Wkurzył mnie dupek na maksa, więc do niego podchodzę i mówię: "Masz jakiś problem? Zaczynasz mnie koleś wkurzać i po dojechaniu do Arica zamierzam na ciebie złożyć skargę w agencji!" W odpowiedzi słyszę "Skargę? Jaką skargę? Zaraz wezwiemy policję!". Wzruszam ramionami i wracam na swoje miejsce. Cała sytuacja wygląda jak prowokacja z jego strony, a my już mamy trochę dosyć tej podróży do Arica. Po chwili okazuje się, że toaleta działa, zbiorniki z wodą zostają napełnione, a Koleś-Kierowca zaczyna sprzątać przejście w autobusie.

W końcu ruszamy i jedziemy dalej. Po kilkunastu kilometrach autobus się zatrzymuje i podchodzi do nas kierowca - "Wysiadać! Policja na pana czeka" - słyszę. Chyba kogoś popieprzyło. "Nigdzie nie zamierzam iść. Kupiłem bilet do Arica i tam zamierzam wysiąść" - odpowiadam mocno wkurzony. Facet obok mnie mówi po angielsku, że lepiej żebym wysiadł i porozomawiał z policją. Po chwili do autobusu wchodzi policjant i prosi o dokumenty. Zgadzam się wyjść i pytam się policjanta, czy mówi po angielsku, ponieważ mój hiszpański nie jest zbyt dobry. Policjant potwierdza, że trochę mówi po angielsku. Na zewnątrz stoi dwóch kierowców, policjant i ja. Po chwili dochodzi Kasia i pasażer mówiący po angielsku. "OK." - mówię wkurzony. "Postaram się wyjaśnić całą sytucję" - mówię. "Podróżujemy przez całe Chile od jakiegoś czasu i pierwszy raz mamy takę sytuację. Bardzo nam się w Chile podoba, ale ten przejazd jest beznadziejny. Kupiliśmy bilety na komfortowy przejazd i... Primero, segundo, tercero... (wyliczam po kolei wszystko). Na dodatek Koleś-Kierowca (wskazuję na niego palcem) nie przestrzega przepisów i czepia się turystów". Policjant na to: "Jeżeli macie Państwo zastrzeżenia do jakości usługi, to musicie złożyć skargę do agencji." Odpowiadam mu, że czujemy się oszukani, jesteśmy przekonani, że zapłaciliśmy zawyżoną stawkę za przejazd, nic nie działa tak jak powinno i na dodatek Koleś-Kierowca nas się czepia. Policjant patrzy na kierowców jak na idiotów, oni stoją bezradnie przed autobusem zdezorientowani... Policjant oddeje mi paszport, po czym macham z dezaprobatą na nich ręką i wracamy do autobusu. Na zewnątrz policjant rozmawia jeszcze z kierowcami, a zniecierpliwieni pasażerowie wołają "Vamonos, jedziemy!!!". Kierowcy wyszli na kompletnych idiotów i coś nam się wydaje, że musieli jeszcze dostać od policjianta OPR, bo do końca podróży chodzili już jak w szwajcarskim zegarku.

Jesteśmy już zmęczeni tą podróżą i mamy nadzieję, że dojedziemy w końcu do Arica. Przejazd straszenie się dłuży, ale dalsza podróż przebiega już spokojnie. Jedziemy przez górskie serpentyny, mijamy pustynne krajobrazy, na tle których oaza w dole doliny wygląda niesamowicie.








Przejeżdżamy przez jakąś miejscowość, w której dominuje charakterystyczna zabudowa garażowo-barakowa, którą wcześniej postrzegaliśmy jako "chilijski pierdolnik". Jednak po pobycie w Boliwii dostrzegamy w tej zabudowie ład i porządek ;-) a przyjazd do Arica (do której docieramy po 12 godzinach (!) jazdy) sprawia wrażenie powrotu do cywilizacji ;-) Znajdujemy przyzwoity hotelik, bierzemy GORĄCY prysznic (w końcu!!!) i idziemy do miasta na rybę z frytkami i białe wino! Po 2 tygodniach kulinarnej schizofrenii tutaj możemy jeść praktycznie wszystko. Nasze żołądki wołają "Jeść!!!" Zewsząd docierają do nas zapachy ŚWIEŻEGO jedzenia! ;-)

Podróż w Boliwii była ciekawym doświadczeniem. Tam gdzie nie ma ludzi jest przyroda i krajobrazy, które powodują, że szczęka opada na dół z wrażenia. Avaroa National Reserve jest jednym z najpiękniejszych miejsc, które do tej pory widziałem. Jednak tam gdzie są ludzie jest straszny syf i jedno wielkie wysypisko śmieci... Poza tym w turystycznych miejscach lokalesi mają strasznie roszczeniowe podejście do obcokrajowców. Chociaż muszę przyznać, że z miast, które widzieliśmy, La Paz zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. To miasto jest wciągające i fascynujące. Na pewno warto się w nie zagłębić chociaż na kilka dni. Po przejechaniu zaledwie kawałka boliwijskiego Altiplano jestem zafascynowany tym miejscem, jednak równocześnie jestem zmęczony podróżowaniem po tym kraju...

Przez ostatnie dwa miesiące dużo się działo, tak więc ostatnie kilka dni zamierzamy skoncentrować się na "nicnierobieniu" w Arica ;-) Pytanie tylko kiedy nam się to znudzi? ;-)

2 komentarze:

  1. swietnie czyta sie bloga z Waszej wyprawy - w szczegolnosci boliwijskie zapiski. najserdeczniejsze pozdrowienia dla Was z -13 stopniowej zimowej W-wy. Aneta, MBB :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :-)
    W Boliwii było ciekawie pod każdym względem ;-)

    OdpowiedzUsuń