Wsiadamy zatem do colectivo i jedziemy do Bahia Inglesa, które słynie z białych plaż i lazurowej wody. Poza tym jest tam camping i mamy nadzieję, że znajdziemy tam nocleg. Camping jest, ale koszmarnie drogi. Mają tu taki dziwny system, że wykupuje się miejsce campingowe, na którym może nocować 6 osób. Niestety fakt, że jesteśmy we dwoje nie ma żadnego znaczenia i płacimy jak za 6 osób (co i tak jest taniej niż w tych budach, które są tu określane jako cabañas). Jesteśmy tak zmęczeni po 2 nocach spędzonych w autobusie, że po rozłożeniu namiotu praktycznie padamy z nóg i idziemy spać. Dopiero późnym popołudniem idziemy zobaczyć te słynne białe plaże. Okazuje się, że Bahia Inglesa to w zasadzie zatoka jednej plaży, która na porzeby reklamowe została obfotografowana ze wszystkich możliwych stron ;-) Trzeba jednak przyznać, że miejsce jest ładne. Odkryliśmy sekret białego koloru plaży - są to pokruszone muszelki, które nagromadziły się tu w dużej ilości pomiędzy skałami. Sprawdzamy jeszcze jaka jest temperatura wody. Hmm... Na pewno woda jest cieplejsza niż w Punta Arenas. W Pichilemu i Viña del Mar woda też była chłodniejsza... Nie oznacza to jednak, że tutaj woda jest ciepła! Może jutro się wykąpiemy ;-)
Nocleg nad oceanem jest fantastyczny. Przyjemna bryza wieje od wody. Fale rozbijaja się miarowo na plaży... Trzeba przyznać, że już dawno się tak nie wyspaliśmy :-) Rano przed śniadankiem (5.01) idziemy na spacer nad oceanem. W nocy fale wyrzuciły z wody całą masę meduz i krabów. O tej porze z krabów zostały już tylko skorupki, ale meduzy w postaci całkiem pokaźnych placków leżą na plaży, a ich parzydełka raczej nie zachęcają do bliższego kontaktu.
Następnie idziemy na wspomnianą wcześniej Bahia Inglesa. Miejsce jest przepiękne, chociaż droga do niego jest strasznie zasyfiona. Kilkadziesiąt metrów od plaży jest jeden wielki śmietnik... My na ich miejscu raczej dbalibyśmy o porządek w takim miejscu... Woda w zatoczkach pomiędzy skałami jest - jakby to powiedzieć - rześka ;-) Pierwszy kontakt z turkusową wodą do przyjemnych nie należy, tym bardziej, że pianki do pływania zostały w domu;-)
Pomimo, że jesteśmy już daleko na północy Chile woda niesiona przez prąd Humboldta jest cały czas dosyć chłodna. Jednak można się w niej wykąpać :-)
Wieczorem zorientowaliśmy się, że najprawdopodobniej jesteśmy blisko trasy rajdu Dakar. Okazuje się, że jutro w Copiapo ma się zakończyć kolejny odcinek specjalny. W sumie jak jesteśmy tak blisko, to wybierzemy się do tego miasta - może uda się zobaczyć Hołka albo Małysza w akcji?:-)
Od rana (6.01) w okolicy naszego campingu przejeżdża wiele motorów i samochodów dostosowanych do jazdy w pustynnym terenie. Widać, że część z uczestników rajdu już tutaj dotarła. Późnym popołudniem dojeżdżamy do Copiapo i dowiadujemy się, że niestety dzisiejszy etap rajdu został odwołany z powodu złych warunków atmosferycznych w Andach. Podobno padał śnieg, wezbrały rzeki i warunki do jazdy nie były bezpieczne. Uczestników rajdu w mieście było jednak sporo i pomimo, że nie znaleźlismy żadnej z polskich ekip, to mieliśmy okazję zobaczyć kilka fajnych pojazdów :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz