wtorek, 10 stycznia 2012

Salar de Atacama i nieplanowana nocna impreza na pustyni

(8.01) Wstajemy wcześnie rano - o 8 wyjeżdżamy na całodzienną wycieczkę na Salar de Atacama. My najbardziej jesteśmy zainteresowani dwoma miejscami - Laguna Miscanti oraz Laguna Chaxa. Zanim tam dojedziemy mamy jeszcze kilka miejsc w programie do zobaczenia. W drodze mamy fantastyczny widok na ośnieżone wulkany na granicy pomiędzy Chile a Boliwią. Na horyzoncie najbardziej odznacza się sylwetka wulkanu Licancabur (5917 m.npm.) oraz wulkanu Laskar (5600 m.npm.), który jest jednym z najbardziej aktywnym wulkanem w Chile. W ostatnich dniach Laskar dymi w większym stopniu niż zazwyczaj, ale podobno cały czas jest dosyć bezpiecznie w okolicy.


Dojeżdżamy do Quebrada de Jere. Zielona przestrzeń oazy kontrastuje z pustynnym krajobrazem. Kanion, w którym znajduje się oaza porośnięty jest drzewami owocowymi. Większość owoców jest jeszcze niedojrzała, jednak mamy okazją spróbować owoców chaniar, które w smaku przypominają orzechy.


Następnie jedziemy do Toconao - niedużej miejscowości na pustyni. Główną atrakcją tego miejsca jest kościół z zabytkową dzwonnicą, która zastała wybudowana przez Hiszpanów kolonizujących te tereny. Pomimo podejmowanych starań katolicyzm tutaj się za bardzo nie przyjął. Religia ta okazała się zbyt abstrakcyjna dla Indian mających swoje wierzenia.


Dla nas największą atrakcją tego miasteczka okazały się lamy, które Kasia miała okazję karmić jakimś zielskiem :-) Udomowione zwierzęta są łagodne w przeciwieństwie do guanaco, które plują jak tylko zbyt blisko się do nich podejdzie.





Następnie jedziemy zobaczyć dwie laguny położone wysoko w górach - Miscanti i Maniques. Kiedyś była w tym miejscu jedna laguna, powstała na skutek wybuchu wulkanu Miniques. Erupcja wulkanu zablokowała ujście rzeki i cała dolina została zalana. Jednak z czasem część wody odparowała i obecnie są dwa jeziorka połączone ze sobą wodami gruntowymi. Przy lagunach jest relatywnie dużo roślinności - dominują krzewy pajaraba, przypominające wyglądem trawy.





Podziwianie tych widoków jest lekko męczące ;-) Jesteśmy na wysokości 4250 m.npm. i trochę nas przytyka.


Jeszcze nie jesteśmy zaaklimatyzowani i na tej wysokości ciężko nam się oddycha i trochę boli głowa. W Boliwii na tą przypadłość mówią "sorochi", w Chile "mal de puna". Jest na to remedium - trzeba żuć liście coca albo pić herbatę z ich wywaru. W drodze do kolejnego miejsca zatrzymujemy się na obiad w Socaire, gdzie mamy możliwość spróbować tradycyjnych lokalnych potraw. Nam bardzo przypadła do gustu zupa carbonada - zawierająca chyba kilkanaście rodzajów warzyw. Muy rico! ;-) Równie smaczny był sok z melona (coraz bardziej mi te owoce smakują), który jest bardzo orzeźwiający i wręcz idealny na upały. Mamy przepis, tak więc może uda nam się coś takiego przygotować :-) Ostatnim, a zarazem najciekawszym punktem naszej dzisiejszej wycieczki jest Laguna de Chaxa na Salar de Atacama. Widok tego miejsca robi na nas duże wrażenie - równina pokryta rumowiskiem skał solnych, wśród których znajduje się jeziorko. Jest to obszar, na którym żyją flamingi. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy tych ptaków i przyjechaliśmy tu z myślą, aby je zobaczyć. Niestety w ciągu dnia przetacza się w tym miejscu sporo ludzi i znaczna część tych ptaków poleciała w bardziej spokojne miejsca. Kilka sztuk jednak zostało :-)

















Całkiem fajna ta dzisiejsza wycieczka, ale mamy poczucie, że zbyt dużo czasu spędziliśmy w miejscach, które można było wręcz ominąć, przez co zbyt mało czasu mieliśmy w miejscach, w których moglibyśmy spędzić nawet pół dnia... Widoki piękne, ale mamy z Kasią mały niedosyt. Wracamy na nasz camping i robimy sobie kolację. W pewnym momencie pojawiają się chłopaki z Urugwaju, których wczoraj poznaliśmy i zapraszają nas na parillę. Super! Idziemy :-) Impreza całkiem niezła - poza urugwajczykami są też dziewczyny z Chile i chłopaki z Argentyny. Okazuje się, że argentyńczycy są wspinaczami, tak więc szybko łapiemy nić porozumienia :-) Uczymy ich kilku słów i zwrotów polsku. Najbardziej spodobało im się "Na zdrowie" :-) W pewym momencie ktoś wpada na pomysł żeby pojechać w nocy na pustynię. W sumie czemu nie? :-) Zbieramy się szybko, podjeżdżamy do sklepu nocnego po odpowiednie zaopatrzenie i przy muzyce U2 wyjeżdżamy z San Pedro de Atacama. Chcemy jechać do Valle de la Luna, ale niestety jest zamknięta, więc ostatecznie jedziemy do Valle de la Muerte. Widok jest niasamowity. Księżyc oświetla skały i piaski. Wchodzimy na jakieś wzniesienie i przy butelce czerwonego wina podawanej z rąk do rąk rozkoszujemy się widokiem :-) Następnie idziemy do głównej części doliny, gdzie znajdują się piaszczyste wydmy. Okazuje się, że nie tylko my wpadliśmy na pomysł żeby tu przyjechać. Ktoś nawet podjechał tu samochodem i z głośników leci muzyka bardzo dopasowana do widoków, które mamy przed oczami :-) Niesamowite przeżycie i niezapomniane widoki :-) Wdrapujemy się na wydmę, z której mamy panoramę na całą okolicę oświetloną przez księżyc... Poza winem chłopaki mają ze sobą pisco, które wypijamy przy kolejnych toastach "na zdrowie!". Przyznam szczerze, że nie jest to idealna kombinacja i nie wychodzi ona na zdrowie ;-) (9.01) Dzisiaj cierpię na przypadłość, którą w Chile nazywają cuña, czyli po naszemu kac ;-) Jest to cena, jaką muszę zapłacić za wczorajszą nocną wycieczkę i imprezę, która na długo pozostanie nam w pamięci :-) Takie spontaniczne i nieplanowane przygody, przeżywane z osobami, z którymi ma się nić porozumienia są najfajniejsze. Bez znajomości podstaw hiszpańskiego bylibyśmy skazani tylko na zorganizowane wycieczki :-) Hugo! Dzięki za intensywny kurs językowy przed wyjazdem! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz