wtorek, 15 marca 2011

W krainie śmierdzącej zgniłymi jajami

Po emocjach związanych z lataniem z prędkością 200 km/h wieczór i noc spędzamy nad Lake Tikitapu. Pozostajemy w okolicy Rotorua, bowiem jutro zamierzamy być typowymi turystami, którzy odwiedzą park termalny Wai-O-Tapu oraz centrum kultury maoryskiej Te Puia. Zanim jednak zostaniemy osaczeni przez wulkaniczne opary wskakujemy o 7.40 do rześkiej wody jeziorka Tikitapu ;-)
Wai-O-Tapu jest małą częścią Wulkanicznej Strefy Taupo (the Taupo Volcanic Zone), która jest jednym z najbardziej aktywnych wulkanicznie obszarów na świecie. Strefa z jednej strony „zakotwiczona” jest na paśmie wulkanów Tongariro, Ngauruhoe i Ruapehu i przecina po przekątnej Wyspę Północną aż do wybrzeża zatoki Bay of Plenty. Całe wulkaniczne pasmo rozciąga się na obszarze ok 250 km osiągając szerokość od 30 do 80 km. Strefa Wulkaniczna z różną częstotliwością daje o sobie znać. Samo jezioro Taupo (największe w Nowej Zelandii) powstało w miejscu gigantycznego wybuchu wulkanu w 186 roku naszej ery. Ilość  pyłu wulkanicznego, który przedostał się do atmosfery była tak duża, że zdarzenie to odnotowali Chińczycy i Rzymianie (!). W ostatnich latach, co jakiś czas dają o sobie znać najbardziej aktywne wulkany. Do znaczącej tragedii ostatni raz doszło tutaj jednak w 1886 roku, kiedy eksplodował wulkan Tarawera. W ciągu zaledwie trzech godzin cały obszar w promieniu kilkunastu kilometrów został pokryty grubą warstwą lawy, pyłu i błota. Kilka pobliskich wiosek zostało pogrzebanych pod 20 metrową warstwą błota doprowadzając do śmierci 153 osób. Wybuch wulkanu Tarawera zmienił też okoliczny krajobraz – całkowicie zniszczone zostały Pink and White Terraces, które były określane mianem ósmego cudu świata…
Jedziemy zatem w kierunku Wai-O-Tapu i im bliżej jesteśmy tego miejsca, tym bardziej je czuć. Dookoła roznosi się bowiem smrodek, który nam kojarzy się ze zgniłymi jajami ;-) Porównanie trafne, bo nawet w ulotce piszą coś o charakterystycznym „rotten egg smell”, który roznosi się nad obszarem geotermalnym. Smrodek jest związany z „hydrogen sulphide”, co mi nic nie mówi ;-) Jednak ze skrótu H2S domyślam się, że chodzi tu o siarkowodór ;-)
Naszą wycieczkę po Wai-O-Tapu rozpoczynamy od zobaczenia spektaklu gejzerowego. Słynny Lady Knox Geyser wybucha codziennie o 10.15. Ta niesamowita dokładność wynika z tego, że człowiek wspiera Matkę Naturę i dosypuje gejzerkowi „coś”, co działa na gejzer jak mydło – najpierw się pieni, a potem wystrzeliwuje w powietrze słup wody.


Turystów przy Lady Knox Geyser było sporo, tak więc żeby uniknąć tłumu dalszą wędrówkę po Wai-O-Tapu realizowaliśmy w odwrotnej kolejności (metoda okazała się skuteczna) ;-) Podjechaliśmy pod Mud Pool – takiej sadzawki z bulgoczącym błotem, śmierdzącym oczywiście zgniłymi jajami ;-)
Główna część trasy w Wai-O-Tapu prowadzi przez parujący siarkowymi oparami teren, który w wielu miejscach przybiera różnokolorowe barwy. Całość trasy wiedzie dobrze utrzymanymi i zabezpieczonymi ścieżkami – lepiej z tej trasy nie schodzić, bo gdzieniegdzie powierzchnia jest całkiem gorąca ;-)

Najbardziej spektakularny jest tzw „the Champagne Pool” – źródełko średnicy 65m i głębokości 62 m. Na powierzchni woda ma już tylko 74 stopnie, a bąbelki przypominające szampana są zasługą wydobywającego się dwutlenku węgla.  The Champagne Pool to swoista tablica Medelejewa – w wodzie znajdują się takie minerały i pierwiastki jak: złoto, srebro, merkury, siarka, arszenik, thaliium (?), antimony (?) … Kąpiel nie jest wskazana, ale jest na co popatrzeć ;-)

Kolejnym punktem naszego dzisiejszego programu jest Te Puia – nowozelandzki ośrodek sztuki i kultury maoryskiej. Podczas naszej dotychczasowej wyprawy nie napotkaliśmy zbyt wielu miejsc, w których widoczne byłyby maoryskie ślady. Momentami mamy wrażenie, że jedyne co po Maorysach zostało, to nazwy miejscowości i pamiątki dla turystów – wisiorki, maski, itp. W kilku miejscach są skupiska Maorysów, ale nie jest ich aż tak dużo. Tak więc mieliśmy nadzieję, że w Te Puia będziemy mogli dowiedzieć się więcej o pierwszych mieszkańcach Aotearoa (czyli „Długiej Białej Chmury” jak Nową Zelandię nazywają Maorysi). Poza tym w Te Puia jest też Nga Manu Ahurei – czyli miejsce, gdzie można zobaczyć ptaki Kiwi. Zapowiada się zatem ciekawie.

W rzeczywistości całość przypomina raczej rezerwat, a nie ośrodek kultury… Mamy wrażenie, że ta kultura powoli zamiera i smutne to trochę, że jedynym miejscem, w którym można mieć z nią styczność jest rezerwat… Ptaki Kiwi zobaczyliśmy dwa. Jeden spał z tyłkiem wypiętym w kierunku szyby (ptaki są aktywne w nocy, a nie w dzień), a drugi stał sobie wypchany za szybą w galerii… No cóż… Dochodzimy jeszcze do „world-famous Pohutu Geyser”, który wybucha raz albo dwa razy na godzinę (temu to muszą dosypywać dopalaczy) i uciekamy z tego miejsca w kierunku jeziorka Tikitapu żeby zmyć z siebie siarkowodorowe opary. Co to za przyjemność w końcu śmierdzieć zgniłymi jajami? ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz