poniedziałek, 14 marca 2011

NZone, czyli skydive

W ramach po-trampingowego odpoczynku w sobotę (12 marca) ruszamy w kierunku Rotorua, miasta malowniczo położonego nad jeziorem o tej samej nazwie.
Jest jedna rzecz łącząca Rotorua z Queenstown, położonego jest na Wyspie Południowej. Jest nią NZone, która organizuje skoki na spadochronie w tandemie.
Ponad dwa tygodnie temu byliśmy w Queenstown i nawet już czekaliśmy na naszą kolej żeby pojechać na lotnisko. Niestety, z powodu grubej warstwy chmur nasze skoki zostały odwołane… W Rotorua zrobiliśmy trochę inaczej. Poczekaliśmy na piękną pogodę, pojechaliśmy na lotnisko i zapytaliśmy się, czy są szanse na skoki w dniu dzisiejszym. Czekaliśmy tylko godzinę. Godzinę, podczas której Kasia zmieniała zdanie kilkukrotnie. Ja byłem zdecydowany. Idziemy, a w zasadzie lecimy na maxa, którego mają w ofercie – czyli skok z 15 tys. stóp (po naszemu, to jakieś 5 tys. metrów)…   
Oto relacja obu uczestników zdarzenia ;-)
Marcin:
W tandemie chciałem skoczyć już od dłuższego czasu. W trakcie pobytu na Nowej Zelandii, po sky-jump z Auckland Tower i bungy jumping z Kawarau Bridge, byłem bardzo ciekawy jak to jest jak się leci totalnie swobodnie i na tyle długo żeby można było to w pełni poczuć. Jedynie skyjump z 15 tys. stóp daje taką możliwość ;-) Skok dostarczył mi niezapomnianych wrażeń, ale nie ukrywam, że miałem kilka momentów zawahania. Pierwszy w momencie, gdy przyglądałem się procedurom bezpieczeństwa. Wszystko wygląda OK., będę podpięty w czterech niezależnych miejscach do sky mastera, itd., itp. No właśnie – będę podpięty do człowieka, którego kompletnie nie znam, nie wiem jakie ma doświadczenie i muszę mu zaufać… W jego rękach będzie moje życie… Drugi moment zawahania był w momencie jak wsiedliśmy do samolotu. A w zasadzie samolociku. Taka łupineczka ze skrzydłami i śmigłem z przodu. Trochę większa od szybowca, w którym w zeszłym roku siedziałem za plecami Kasi brata (Krzychu – pozdro!). No i sam moment siedzenia na krawędzi otwartego włazu – powietrze huczy, dech zapiera… Ale tutaj to już było za późno na dywagacje ;-) W pierwszym momencie to nie wiedziałem co się dzieje. Po chwili wraca świadomość, a my tniemy powietrze z prędkością 200 km/h. Ale odlot! ;-) Swobodny lot był jedną z  najbardziej odjechanych rzeczy z jakimi miałem dotychczas do czynienia. No i do tego te widoki! Rewelacja! :-)
 
Kasia:
No dobra, skaczę… Ale już po chwili wcale nie jestem tego pewna. Ubieram się w jakiś kombinezonik, wchodzę do samolotu i już przy starcie chcę wysiąść… Wzbijamy się w powietrze, a ja myślę tylko o tym, że trzeba będzie wysiąść z tego samolotu.. w powietrzu i że mam swoje życie powierzyć jakiemuś kolesiowi… Więc mam po pierwsze przezwyciężyć swój strach przed swobodnym lataniem i zaufać temu facetowi? Nie za dużo jak na jeden raz?! No cóż, jeszcze siedzę w samolocie, facet filmujący Marcina zbliża się do mnie i pyta, czy chcę coś powiedzieć. Kiwam tylko głową, że nie i zakrywam twarz rękoma, co by nie było widać jaka jestem przestraszona. Zaczynam stosować starą zasadę, jaka się sprawdza w nurkowaniu, kiedy się denerwuję, więc: wdech.. wydech.. wdech.. wydech. Trochę pomaga. Facet, z którym skaczę, przymocowuje moją uprząż do siebie i coś mi jeszcze mówi o tym co mam zrobić jak będziemy wyskakiwać. Więc ja nadal: wdech.. wydech.. wdech.. Dobra, drzwi otwarte, Marcin wyskakuje… Wystawiam swoje nogi za samolot, raz, dwa, trzy… czuję tylko powietrze i widzę samolot z dołu (dlaczego ja go widzę?).. Przez pierwsze kilka sekund nic nie czuję i nic z tego nie pamiętam. Lecimy, wrzeszczę trochę, bo co.. nikt mnie tu nie słyszy J Dopiero po chwili zaczynam zauważać to co jest pode mną i naokoło mnie. Widać przejrzyste niebo, chmurki, jezioro.. Ślicznie jest. Trzymam sobie nurkową „ok”, co by na zdjęciu była. Potem otwiera się spadochron i już lecimy wolniej. Jeszcze kilka skrętów tym „czymś” (uczucie dokładnie takie same, jak skręcanie w szybowcu, jak mnie brat nie ostrzeże!), no i lądujemy… Chyba nie bardzo mogę wstać, bo wszystkie mięśnie mam spięte, więc na chwilę kładę się na trawie. Facet, który robił mi zdjęcia podchodzi, gratuluje i pyta jak było, więc odpowiadam: „Fantastycznie, ale nie zamierzam tego więcej powtórzyć!!!”.


PS
Każdy z nas ma jakiś „strach”, który próbuje pokonać… Strach przed lataniem, strach przed zmianami i szeregiem innych rzeczy… Strach jest kwestią indywidualną i nie można powiedzieć, że jeden jest mały, a drugi duży. Każdy boi się czegoś innego. Tak więc:
I must not fear,
Fear is a mind killer
Fear is the little death that brings
total obliteration
I will face my fear
I will permit it to pass over
and through me
And when it has gone past
I will turn the inner eye to see its path
Where the fear has gone
there will be nothing
Only I will remain

“Modlitwa” Franka Herberta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz