poniedziałek, 22 października 2012

Precyzyjne latanie


Z tym naszym przelotem na Zanzibar to jest oddzielna historia. Bilety kilka miesięcy temu kupiłem w Precision Air – tanzańskiej linii lotniczej. Co prawda w trakcie transakcji strona internetowa kilkukrotnie się wieszała, ale dostałem maila potwierdzającego, że mamy biletyJ Zgodnie z planem wylot miał być z Kilimanjaro Airport  o godz. 17.50.
Na kilka tygodni przed wylotem do Tanzanii otrzymałem telefon z Precision Air. Podczas trochę dziwnej rozmowy pani zadała mi pytanie, czy nie miałbym nic przeciwko zmianie lotniska i godziny odlotu. Hmm… „A na jakie lotnisko?” – pytam się lekko zaniepokojony z uwagi na fakt, że całą logistykę podróży mieliśmy dopiętą w naszym planie na styk. W odpowiedzi usłyszałem: „Arusha”. W sumie Arusha może być, poprosiłem tylko o formalne potwierdzenie zmiany rozkładu lotu. W ciągu 2 kolejnych tygodni nie dostałem żadnych dodatkowych informacji. Napisałem maila z pytaniem o co i jak z tym lotem… W odpowiedzi otrzymałem zapewnienie, które można podsumować stwierdzeniem „Hakuna Matata” J
Będąc już na miejscu dowiedziałem się, że loty wewnętrzne często są zmieniane, tak więc lepiej upewnić się o której mam wylot. Wracając z trekkingu na Kili podjechaliśmy zatem do biura Precision Air, gdzie otrzymałem informację, że godzina odlotu została oczywiście zmieniona na 19.25. Dostałem wydruk z systemu i zadowolony pojechałem do hotelu, gdzie wszyscy mogliśmy wziąć pierwszy od 6 dni prysznic. Mała rzecz, którą zazwyczaj mamy na co dzień, a teraz cieszy J
Wieczorem podjechaliśmy do miejsca, w którym czekał shuttle bus na lotnisko. Niby wszystko się zgadza, ale kierowca patrzy na nas zdziwiony i mówi, że ostatni samolot na Zanzibar już poleciał. Jak to poleciał? No poleciał – Hakuna Matata. No, ale przecież mam wydruk z biura, że samolot jest opóźniony. Tak? No to może nie poleciał. Hakuna Matata…
Podjechaliśmy na lotnisko. Cała odprawa przebiegła równie sprawnie, co przejazd pociągu ekspresowego przez pustynię bez torów… Przy odprawie, obok nas stał Amerykanin, próbujący coś wyjaśnić z obsługą linii lotniczej. Okazało się, że pomimo kupna biletu i potwierdzenia z biura – nie ma dla niego miejsca w samolocie… Hakuna Matata…
Na nasz samolot oczywiście musieliśmy jeszcze poczekać – w sumie miał ok. 2h opóźnienia…
Spodziewaliśmy się, że przyleci jakiś kukuruźnik, jednak ku naszemu zdziwieniu pojawił się normalny samolot z miłą obsługą. Na dodatek na pokładzie dostaliśmy po puszce piwa Kilimanjaro i orzeszki, tak więc w dobrych humorach dotarliśmy na Zanzibar.
Na lotnisku pomimo późnej pory uderzyła nas fala wilgotnego gorąca. Miła odmiana po kilku nocach spędzonych w ujemnych temperaturach. Dopiero teraz dopada nas zmęczenie związane z wczorajszym wejściem na szczyt i wielogodzinnym zejściem.
Docieramy do Stone Town, gdzie mamy zarezerwowany nocleg w B&B zlokalizowanym w starym domu, zlokalizowanym w samym centrum starego miasta. Chcieliśmy wieczorem pójść do Forodhani gardens, gdzie wieczorami serwują podobno wyśmienite owoce morza. Jesteśmy jednak tak zmęczeni, że padamy z nóg i idziemy spać…  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz