Z tym naszym przelotem na Zanzibar to jest oddzielna historia. Bilety kilka miesięcy temu kupiłem w Precision Air – tanzańskiej linii lotniczej. Co prawda w trakcie transakcji strona internetowa kilkukrotnie się wieszała, ale dostałem maila potwierdzającego, że mamy biletyJ Zgodnie z planem wylot miał być z Kilimanjaro Airport o godz. 17.50.
Na kilka tygodni przed wylotem do Tanzanii otrzymałem telefon
z Precision Air. Podczas trochę dziwnej rozmowy pani zadała mi pytanie, czy nie
miałbym nic przeciwko zmianie lotniska i godziny odlotu. Hmm… „A na jakie
lotnisko?” – pytam się lekko zaniepokojony z uwagi na fakt, że całą logistykę
podróży mieliśmy dopiętą w naszym planie na styk. W odpowiedzi usłyszałem:
„Arusha”. W sumie Arusha może być, poprosiłem tylko o formalne potwierdzenie
zmiany rozkładu lotu. W ciągu 2 kolejnych tygodni nie dostałem żadnych
dodatkowych informacji. Napisałem maila z pytaniem o co i jak z tym lotem… W
odpowiedzi otrzymałem zapewnienie, które można podsumować stwierdzeniem „Hakuna
Matata” J
Będąc już na miejscu dowiedziałem się, że loty wewnętrzne
często są zmieniane, tak więc lepiej upewnić się o której mam wylot. Wracając z
trekkingu na Kili podjechaliśmy zatem do biura Precision Air, gdzie otrzymałem
informację, że godzina odlotu została oczywiście zmieniona na 19.25. Dostałem
wydruk z systemu i zadowolony pojechałem do hotelu, gdzie wszyscy mogliśmy
wziąć pierwszy od 6 dni prysznic. Mała rzecz, którą zazwyczaj mamy na co dzień,
a teraz cieszy J
Wieczorem podjechaliśmy do miejsca, w którym czekał shuttle
bus na lotnisko. Niby wszystko się zgadza, ale kierowca patrzy na nas zdziwiony
i mówi, że ostatni samolot na Zanzibar już poleciał. Jak to poleciał? No
poleciał – Hakuna Matata. No, ale przecież mam wydruk z biura, że samolot jest
opóźniony. Tak? No to może nie poleciał. Hakuna Matata…
Podjechaliśmy na lotnisko. Cała odprawa przebiegła równie sprawnie,
co przejazd pociągu ekspresowego przez pustynię bez torów… Przy odprawie, obok
nas stał Amerykanin, próbujący coś wyjaśnić z obsługą linii lotniczej. Okazało
się, że pomimo kupna biletu i potwierdzenia z biura – nie ma dla niego miejsca
w samolocie… Hakuna Matata…
Na nasz samolot oczywiście musieliśmy jeszcze poczekać – w
sumie miał ok. 2h opóźnienia…
Spodziewaliśmy się, że przyleci jakiś kukuruźnik, jednak ku
naszemu zdziwieniu pojawił się normalny samolot z miłą obsługą. Na dodatek na
pokładzie dostaliśmy po puszce piwa Kilimanjaro i orzeszki, tak więc w dobrych
humorach dotarliśmy na Zanzibar.
Na lotnisku pomimo późnej pory uderzyła nas fala wilgotnego
gorąca. Miła odmiana po kilku nocach spędzonych w ujemnych temperaturach.
Dopiero teraz dopada nas zmęczenie związane z wczorajszym wejściem na szczyt i
wielogodzinnym zejściem.
Docieramy do Stone Town, gdzie mamy zarezerwowany nocleg w
B&B zlokalizowanym w starym domu, zlokalizowanym w samym centrum starego
miasta. Chcieliśmy wieczorem pójść do Forodhani gardens, gdzie wieczorami
serwują podobno wyśmienite owoce morza. Jesteśmy jednak tak zmęczeni, że padamy
z nóg i idziemy spać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz