czwartek, 4 października 2012

Kilimanjaro, dzień 2 – Shira Camp


(09.09.2012) Budzimy się bardzo wcześnie, jeszcze przed świtem. Noc przespaliśmy dobrze i czujemy się wypoczęci.

Rozstąpiły się chmury i o świcie zobaczyliśmy z daleka Shira – jeden ze szczytów Kilimanjaro (3962 m.npm.). Głównego szczytu jednak cały czas nie mieliśmy możliwości zobaczyć.

Zbieramy się szybko po śniadaniu i od samego początku drogi łapiemy głupawkę. Układamy różnego rodzaju rymowanki, których treść raczej nie nadaje się do pełnego zacytowania ;-) Zastanawiamy się czy powodem naszego wesołego nastroju jest brak tlenu w powietrzu, czy owsianka z pieprzem, którą dostaliśmy na śniadanie (nigdy więcej nie spróbuję takiej kombinacji ;-)

Dzięki temu, że wyszliśmy wcześnie, idziemy w zasadzie sami. Po pewnym czasie mijają nas tragarze z innych zespołów, ale cały tłum trekkersów idzie daleko za nami. Dzisiejsze podejście jest dosyć krótkie. Mamy do podejścia ok. 800 m, co ma nam zająć ok 4h.


Głupawka cały czas nam towarzyszy. Dochodzimy nawet do wniosku, że warto zacząć spisywać tą naszą radosną twórczość. Powstał z tego niezły sonet, ale mamy wątpliwości, czy jego treść nadaje się do opublikowania. Najłagodniejsze z wersetów brzmią w stylu: „Mambo vipi, mambo poa, wypijemy dziś jabola”. Bardzo inspirujący był dla nas również Franek, który chodził w spodniach z popsutym rozporkiem. Rozbawiło nas to na tyle, że powstało nawet kilka linijek rymowanki w tym temacie: „Franek w krzakach trawę jara, potem stoi mu fujara; Rozporek ma wciąż otwarty, wieczorem idzie na party; Na dziewczyny wciąż się ślini, aż z rozporka mu się dymi…”. Jednym słowem – głupawka na całego i to w mało wyrafinowanej formie ;-)
Moje zdolności radosnej twórczości zaczynają stopniowo wygasać wraz z kolejnymi zdobytymi metrami. Podejście w zasadzie jest bardzo płaskie, ale z każdym przebytym kilometrem jesteśmy coraz wyżej. Na wysokości ok 3,5 tys. m.npm. znowu zaczynam odczuwać ból głowy. Ola i Krystian świetnie sobie radzą i nie odczuwają negatywnych skutków wysokości. Ja niestety z każdym metrem czuję się coraz gorzej. Głowa cały czas mnie boli w skroniach, a do tego zaczyna mnie skręcać w brzuchu. Dobrze, że mam kijki trekkingowe, bo mam wrażenie, że nogi zaczynają mi się lekko plątać.

Dochodzimy do wysokości 3,8 tys. m.npm. Frank mówi, że camping jest już niedaleko – wystarczy zejść 100 m niżej i w ciągu pół godziny będziemy na miejscu. Przyjmuję tą wiadomość z ulgą. Dochodzimy do Shira Camp. Jest dosyć wcześnie (ok. 12-12.30), tak więc mamy dużo czasu na odpoczynek. Rozstawiamy namiot z trudem. Każde nachylenie i podniesienie się powoduje kłujący ból w głowie. Kilkaset metrów od namiotu jest kibelek. Idę za potrzebą, jednak przejście tych kilkuset metrów wymaga dwóch przystanków na odpoczynek. Trochę zaczynają mnie niepokoić moje problemy aklimatyzacyjne. Jesteśmy tak nisko, a ja czuję się dosyć kiepsko :-/ Dochodzę w końcu do tego kibelka – smród w odległości kilku metrów jest tak wielki, że nie podejmuję próby wejścia do środka. Niestety okolica campingu wygląda jak jedna wielka latryna. W sezonie przez to miejsce przetacza się kilkaset osób dziennie, co niestety widać dookoła.

Z naszego campingu widać tylko szczyt Shira. Najwyższy szczyt Kilimanjaro jest szczelnie zakryty chmurami. Pod wieczór wybieramy się na spacer aklimatyzacyjny na punkt widokowy. W trakcie naszego spaceru częściowo rozstąpiły się chmury i w końcu zobaczyliśmy zarys głównego wierzchołka Kilimanjaro razem z czapą lodowca. Dopiero teraz widać, że przed nami jeszcze kawał drogi...
Do tej pory nie było nam dane zobaczyć góry, poza tym co widzieliśmy w trakcie lotu samolotem. Z nadzieją na całkowite rozstąpienie chmur poszliśmy na punkt widokowy. Niestety chmury ponownie zakryły szczelnie górę i nie pozostało nam nic innego jak podziwianie przesuwających się chmur nad pasmem starego wierzchołka Shira.



Po krótkim zachodzie słońca momentalni robi się zimno. Szybko przychodzi noc i możemy podziwiać gwiazdy zawieszone tuż nad naszymi głowami. Szerokim pasmem ciągnie się na niebie mleczna droga… Fantastyczny widok J Jednak po zmierzchu temperatura szybko spada i uciekamy przed chłodem do namiotu. Zakładamy odzież termiczną i polary, po czym wskakujemy do śpiworów. Jest dopiero 19.30, a my mamy wrażenie jakby był środek nocy. Temperatura spada poniżej zera, a para z wydychanego powietrza osadza się po wewnętrznej stronie namiotu w formie szronu, a woda w plastikowej butelce powoli zamarza…

1 komentarz: