(09.09.2012) Budzimy się bardzo wcześnie, jeszcze przed świtem. Noc przespaliśmy dobrze i czujemy się wypoczęci.
Rozstąpiły się chmury i o świcie zobaczyliśmy z daleka Shira
– jeden ze szczytów Kilimanjaro (3962 m.npm.). Głównego szczytu jednak cały
czas nie mieliśmy możliwości zobaczyć.
Zbieramy się szybko po śniadaniu i od samego początku drogi
łapiemy głupawkę. Układamy różnego rodzaju rymowanki, których treść raczej nie
nadaje się do pełnego zacytowania ;-) Zastanawiamy się czy powodem naszego
wesołego nastroju jest brak tlenu w powietrzu, czy owsianka z pieprzem, którą
dostaliśmy na śniadanie (nigdy więcej nie spróbuję takiej kombinacji ;-)
Dzięki temu, że wyszliśmy wcześnie, idziemy w zasadzie sami.
Po pewnym czasie mijają nas tragarze z innych zespołów, ale cały tłum
trekkersów idzie daleko za nami. Dzisiejsze podejście jest dosyć krótkie. Mamy
do podejścia ok. 800 m, co ma nam zająć ok 4h.
Głupawka cały czas nam towarzyszy. Dochodzimy nawet do
wniosku, że warto zacząć spisywać tą naszą radosną twórczość. Powstał z tego
niezły sonet, ale mamy wątpliwości, czy jego treść nadaje się do opublikowania.
Najłagodniejsze z wersetów brzmią w stylu: „Mambo vipi, mambo poa, wypijemy
dziś jabola”. Bardzo inspirujący był dla nas również Franek, który chodził w
spodniach z popsutym rozporkiem. Rozbawiło nas to na tyle, że powstało nawet
kilka linijek rymowanki w tym temacie: „Franek w krzakach trawę jara, potem
stoi mu fujara; Rozporek ma wciąż otwarty, wieczorem idzie na party; Na
dziewczyny wciąż się ślini, aż z rozporka mu się dymi…”. Jednym słowem –
głupawka na całego i to w mało wyrafinowanej formie ;-)
Moje zdolności
radosnej twórczości zaczynają stopniowo wygasać wraz z kolejnymi zdobytymi
metrami. Podejście w zasadzie jest bardzo płaskie, ale z każdym przebytym
kilometrem jesteśmy coraz wyżej. Na wysokości ok 3,5 tys. m.npm. znowu zaczynam
odczuwać ból głowy. Ola i Krystian świetnie sobie radzą i nie odczuwają
negatywnych skutków wysokości. Ja niestety z każdym metrem czuję się coraz
gorzej. Głowa cały czas mnie boli w skroniach, a do tego zaczyna mnie skręcać w
brzuchu. Dobrze, że mam kijki trekkingowe, bo mam wrażenie, że nogi zaczynają
mi się lekko plątać.
Dochodzimy do wysokości 3,8 tys. m.npm. Frank mówi, że camping
jest już niedaleko – wystarczy zejść 100 m niżej i w ciągu pół godziny będziemy
na miejscu. Przyjmuję tą wiadomość z ulgą. Dochodzimy do Shira Camp. Jest dosyć
wcześnie (ok. 12-12.30), tak więc mamy dużo czasu na odpoczynek. Rozstawiamy
namiot z trudem. Każde nachylenie i podniesienie się powoduje kłujący ból w
głowie. Kilkaset metrów od namiotu jest kibelek. Idę za potrzebą, jednak
przejście tych kilkuset metrów wymaga dwóch przystanków na odpoczynek. Trochę
zaczynają mnie niepokoić moje problemy aklimatyzacyjne. Jesteśmy tak nisko, a
ja czuję się dosyć kiepsko :-/ Dochodzę w końcu do tego kibelka – smród w
odległości kilku metrów jest tak wielki, że nie podejmuję próby wejścia do
środka. Niestety okolica campingu wygląda jak jedna wielka latryna. W sezonie
przez to miejsce przetacza się kilkaset osób dziennie, co niestety widać
dookoła.
Z naszego campingu widać tylko szczyt Shira. Najwyższy
szczyt Kilimanjaro jest szczelnie zakryty chmurami. Pod wieczór wybieramy się
na spacer aklimatyzacyjny na punkt widokowy. W trakcie naszego spaceru częściowo rozstąpiły się chmury i
w końcu zobaczyliśmy zarys głównego wierzchołka Kilimanjaro razem z czapą
lodowca. Dopiero teraz widać, że przed nami jeszcze kawał drogi...
Do tej pory nie było nam dane zobaczyć góry, poza tym co widzieliśmy w
trakcie lotu samolotem. Z nadzieją na całkowite rozstąpienie chmur poszliśmy na
punkt widokowy. Niestety chmury ponownie zakryły szczelnie górę i nie pozostało
nam nic innego jak podziwianie przesuwających się chmur nad pasmem starego
wierzchołka Shira.
Po krótkim zachodzie słońca momentalni robi się zimno. Szybko
przychodzi noc i możemy podziwiać gwiazdy zawieszone tuż nad naszymi głowami. Szerokim
pasmem ciągnie się na niebie mleczna droga… Fantastyczny widok J Jednak po zmierzchu
temperatura szybko spada i uciekamy przed chłodem do namiotu. Zakładamy odzież
termiczną i polary, po czym wskakujemy do śpiworów. Jest dopiero 19.30, a my
mamy wrażenie jakby był środek nocy. Temperatura spada poniżej zera, a para z
wydychanego powietrza osadza się po wewnętrznej stronie namiotu w formie
szronu, a woda w plastikowej butelce powoli zamarza…
Zamieść PROOOOOSZĘ więcej głupawkowych wierszyków :)
OdpowiedzUsuń