Poranna sceneria jest niesamowita.
Z jednej strony
Kilimanjaro z przyklejonymi do szczytu lodowcami, a z drugiej strony dywan
chmur rozciągnięty kilkaset metrów poniżej nas.
Stoimy z Olą i z uśmiechem
podziwiamy widoki. Dla takich chwil się żyje. Nasze estetyczne doznania
przerywa Krystian wychodzący z krzaków: „To była najpiękniejsza toaleta w moim
życiu” – mówi. „A co? Takie widoki, że aż się nie chciało skończyć srać?” –
odpowiadam pytaniem ;-) Czyli doszliśmy do momentu wyprawy, w którym można nas
już sklasyfikować w kategorii górskich żuli ;-)
W dobrych humorach zaczęliśmy schodzić w kierunku Mweka Exit
Gate. W oddali słyszymy piosenkę, którą jeden z zespołów śpiewa na pożegnanie z
Górą:
Jambo!
Jambo Bwana!
Habari gani
Mzuri Sana
Wageni
Mwakaribishwa
Kilimanjaro
Hakuna Matata…
Tembea pole poleJambo Bwana!
Habari gani
Mzuri Sana
Wageni
Mwakaribishwa
Kilimanjaro
Hakuna Matata…
Hakuna matata
Utafika salama
Hakuna matata
Kunywa maji mengi
Hakuna matata
Do zejścia mamy ponad 2000 m. Niby prosty szlak – prawie jak
po schodach przez dżunglę.
Góra nie odpuszcza jednak do samego końca. Po
dojściu do granicy lasu rozpadało się i szlak zamienił się w błotnistą
ślizgawkę…
Całą tą naszą przygodę można podsumować jednym
stwierdzeniem: Góra skopała nam nieźle tyłki! Wszyscy zgodnie potwierdzamy, że
to było bardzo ciężkie wejście. Na Kilimanjaro nie ma technicznych trudności
górskich. Jest to w pełni szczyt trekkingowy, ale jest to bardzo wymagająca
góra i z tego co słyszeliśmy zdarzają się tu wypadki śmiertelne nawet wśród
doświadczonych osób. Nam udało się szczęśliwie dojść do samego końca.
Zmęczeni,
brudni, styrani trekkingiem i dolegliwościami, ze sraczką gigantem, ale z
uśmiechem na twarzach. I to jest najważniejsze J
Ola, Krystian – dzięki za kawał fajnej przygody!
Pozostało nam już tylko odebranie certyfikatów
potwierdzających zdobycie szczytu. Na dole Frank dwoi się i troi żeby nam pomóc
w załatwieniu papierów. Wszyscy jesteśmy jednak na niego tak wkurzeni, że nie
robią na nas wrażenia jego starania i tylko czekamy aż rozpocznie rozmowę o
napiwkach dla ekipy. Nie wiem skąd się to wzięło, ale zgodnie z tutejszym
zwyczajem napiwek na końcu trekkingu jest podstawowym źródłem wynagrodzenia
tragarzy. Jesteśmy mocno rozczarowani organizacją najważniejszych momentów
trekkingu, ale w zasadzie dotyczy to działalności Franka, który naszym zdaniem
kompletnie się nie sprawdził w roli lidera zespołu. Osobiście jestem też
wkurzony, że pomimo ustaleń z agencją na trekking nie poszedł z nami Sifuel,
którego rekomendowało nam kilka osób. Decydując się na wybór agencji kompletnie
nie miało dla mnie znaczenia z jaką agencją idziemy. Kierowałem się opiniami na
temat konkretnego przewodnika. Na miejscu okazało się jednak, że dostaliśmy
niespodziewane zastępstwo… Jest to dla mnie nauczka na przyszłość żeby w umowie
z imienia i nazwiska wskazać przewodnika, z którym chce się iść. Dla mnie w
górach nie jest ważna firma organizująca wyjście, ale człowiek, z którym się w
góry idzie. Frank dołączył zatem do grona osób, z którymi nigdy już w góry nie
pójdę.
Końcówka naszej wycieczki nie jest dla naszego ulubieńca
zbyt przyjemna. W ramach podsumowania wygarniamy mu wszystkie nasze żale.
Tragarze obserwując naszą wymianę zdań widzą, że sytuacja jest napięta. Szopkę
kończymy stwierdzeniem, że cała kasa jest dla tragarzy z wyłączeniem Franka.
Nie życzymy sobie aby jakiekolwiek dodatkowe pieniądze trafiły do jego
kieszeni. Tragarze z okrzykiem radości rzucili się na biednego Yasina, któremu wręczyliśmy
pieniądze do podziału. Wieść o naszym niezadowoleniu z Franka szybko dotarła do szefostwa agencji. W drodze powrotnej czekała na nas żona właściciela. Kobieta zaczęła się tłumaczyć i nas przepraszać. Z tego co mówiła wynikało, że z Frankiem były już problemy wcześniej – facet miał skłonności do sięgania po butelkę. Podobno pełen skruchy prosił o szansę, ale najwyraźniej ją zmarnował…
Po południu dotarliśmy do Arushy. W hotelu bierzemy pierwszy
od 6 dni prysznic. Woda jest letnia, ale nie ma to żadnego znaczenia. Na co
dzień nie doceniamy tego co mamy na wyciągnięcie ręki ;-)
Zbieramy nasze graty i rozjeżdżamy się w swoje strony. Ola
wraca już do Polski, a przed nami ostatnia część tego wyjazdu – Zanzibar! J
Gratuluję szczęśliwego wejścia (i zejścia!!!)
OdpowiedzUsuńps. Marcin, to ile Ci jeszcze zostało do korony..? ;-)