niedziela, 28 października 2012

Mnemba

(15.09.12) Zgodnie z ustaleniami na plaży pojawiamy się o 8.30. Dołącza do nas jeszcze 5 osób i po wybraniu płetw czekamy razem na łódkę. Uff… Jak fajnie, że mamy taką kameralną grupę. Sprzęt już mamy, słonko zaczyna przypiekać, a łódki cały czas nie ma. Za chwilę przypłynie. Hakuna Matata.

W międzyczasie rozmawiam z Amerykanką, która do Afryki przyleciała na kilka miesięcy. Jest tutaj z grupą ok. 20-30 osób, które spotykają się i rozjeżdżają w różnych miejscach. Z minimalnym budżetem podróżują z kraju do kraju nie spiesząc się zbytnio. Super! Cieszę się, że ludzie mają takie pomysły. Od razu widać, że są to osoby podróżujące, a nie skaczące bez ładu i składu z jednego miejsca w drugie w urlopowym kilkudniowym amoku. Takie osoby też łatwo można na plaży rozpoznać – od razu widać, że nie potrafią się odnaleźć w wakacyjnych warunkach. Cały czas pochłonięci światem, z którego na chwilę uciekli, ale na szczęście mają smycz i tylko pienią się, że koszty roamingu są tak wysokie… Backpackersi są na drugim biegunie, chociaż siedzą zaledwie kilka metrów od „ważnych & zapracowanych”. Ich można rozpoznać nawet bez plecaka. Uśmiechnięci, wyluzowani, w wypłowiałych od słońca T-shirtach. Nie przejmują się swoim ubiorem i nie poprawiają co chwila swoich najmodniejszych strojów kąpielowych (których i tak nie mają). „Ważni & zapracowani” patrzą na zegarek i pieklą się, że łódka się spóźnia. A miała być o 9 rano! Backpackersi siedzą i korzystają nawet z tego (a może przede wszystkim z tego), że siedzą na plaży i czekają na łódkę… Nam w podejściu bliżej do backpackersów, chociaż przyjechaliśmy tutaj tylko na chwilę ;-)
Drewniana łódź w końcu podpływa. Okazuje się, że jest już na niej trochę ludzi. Wsiadamy na pokład, odwracamy się i widzimy, że w kierunku naszej łódki nadciąga tłum ludzi. Na początku nawet liczyłem ile osób znalazło się na pokładzie. Po doliczeniu do 30 przestałem liczyć ;-) Kameralna wycieczka. Nie ma co…

 
Towarzystwo w większości wykazało tendencje stadne i szybko przegrupowało szyki na pokładzie. Angole bardziej niż skorkowaniem zainteresowani byli francuskimi dziewczynami. Prawdziwe łowy niczym na safari się zrobiły na tej łódce. Napinanie mięśni i wciąganie brzuchów przez panów, wypinanie piersi i potrząsanie włosami przez panie… W ciągu pierwszej godziny nastąpiła naturalna selekcja i trafiła swoja na swego ;-) Wakacyjny podryw pełną gębą ;-)
Wypłynęliśmy na kawałek otwartego oceanu. Drewnianą łupinką zaczęło trochę rzucać w górę i w dół. Rozmowy na pokładzie lekko ucichły i część osób zaczęła zmieniać kolory. W zasadzie to wszyscy zaczęli zmieniać kolory – część osób mocno się zarumieniła od słońca, a druga część zaczęła przyjmować kolorystykę o odcieniach beżu i szarości, na zielonkawym kończąc ;-) Póki co nikt jeszcze pokłonu tanzańskiemu Neptunowi nie oddał ;-)

Dopłynęliśmy do wyspy Mnemba. Ale woda! Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Pierwszy raz w życiu jestem na rafie i aż nie mogę się doczekać co zobaczę pod wodą. Czekam na sygnał od sternika i już wskakuję do ciepłej wody. No to nara – do zobaczenia za 1,5 godziny. Szybko odpływam od naszego towarzystwa, które młóci kolektywnie wodę w jednym miejscu.

Pod wodą jest sporo kolorowych rybek. Różne żyjątka obrastają podwodne kamienie. W jednym miejscu zobaczyłem nawet małą płaszczkę, która na widok czegoś większego nad sobą schowała się pod kamieniami. Na rafie były również widoczne jaja tancerki hiszpańskiej, które wyglądały jak koronkowe czerwone majtki ;-) Rafa koło Mnemby nie jest bardzo duża, ale dzieje się na niej wystarczająco dużo, żeby zachęcić do zrobienia kroku w kierunku odkrywania świata z kolejnej – podwodnej perspektywy. Chyba wybiorę się w końcu na kurs nurkowy. Tym bardziej, że jestem trochę zmęczony górami…
W ramach wycieczki mieliśmy jeszcze zorganizowany lunch na plaży. Niebiańskiej plaży…






W drodze powrotnej część towarzystwa ponownie wróciła do zabawy w kameleona – twarz w kolorze szarym, zielonym, żółtym…, na końcu oddając hołd Neptunowi za burtę ;-) No cóż – nie dla wszystkich wyprawa na rafę była udana.
Wieczorem, siedząc na plaży z browarkiem mieliśmy okazję podziwiać kolejny zachód słońca…


Siedzimy sobie, sączymy zimne piwo i zastanawiamy się co będziemy robić kolejnego dnia. Krystian pyta się, czy mamy powrotny transport na lotnisko. Odpowiadam, że nie mamy, dodając jednocześnie, że to nie jest mój problem. „Jak to?” . „No tak – twój problem nie jest twoim problemem, tylko np. jego” – wskazuję palcem na chłopaka kręcącego się po plaży. Biorę łyk piwa i mówię: „Jambo, Kaka. Mambo vipi?”. Po chwili chłopak już przy nas stoi i za znakiem zapytania w oczach patrzy się na nas. Po czym następuje krótka wymiana zdań. „Transport to airport?” „Na kiedy” „Na jutro” „Na którą” „Na 14” „Ok – 50 USD” „Nie przyjacielu – przyjechaliśmy to za 30 USD (nie zdradzam oczywiście, że jechaliśmy w 4)” „Oj… 30 USD to za mało… Make it 35” „OK – niech będzie” – no i załatwiamy transport nie ruszając się nawet z plaży ;-)
Fajny ten Zanzibar ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz