W międzyczasie rozmawiam z Amerykanką, która do Afryki
przyleciała na kilka miesięcy. Jest tutaj z grupą ok. 20-30 osób, które
spotykają się i rozjeżdżają w różnych miejscach. Z minimalnym budżetem
podróżują z kraju do kraju nie spiesząc się zbytnio. Super! Cieszę się, że
ludzie mają takie pomysły. Od razu widać, że są to osoby podróżujące, a nie skaczące
bez ładu i składu z jednego miejsca w drugie w urlopowym kilkudniowym amoku.
Takie osoby też łatwo można na plaży rozpoznać – od razu widać, że nie potrafią
się odnaleźć w wakacyjnych warunkach. Cały czas pochłonięci światem, z którego
na chwilę uciekli, ale na szczęście mają smycz i tylko pienią się, że koszty
roamingu są tak wysokie… Backpackersi są na drugim biegunie, chociaż siedzą
zaledwie kilka metrów od „ważnych & zapracowanych”. Ich można rozpoznać
nawet bez plecaka. Uśmiechnięci, wyluzowani, w wypłowiałych od słońca
T-shirtach. Nie przejmują się swoim ubiorem i nie poprawiają co chwila swoich
najmodniejszych strojów kąpielowych (których i tak nie mają). „Ważni &
zapracowani” patrzą na zegarek i pieklą się, że łódka się spóźnia. A miała być
o 9 rano! Backpackersi siedzą i korzystają nawet z tego (a może przede
wszystkim z tego), że siedzą na plaży i czekają na łódkę… Nam w podejściu
bliżej do backpackersów, chociaż przyjechaliśmy tutaj tylko na chwilę ;-)
Drewniana łódź w końcu podpływa. Okazuje się, że jest już na
niej trochę ludzi. Wsiadamy na pokład, odwracamy się i widzimy, że w kierunku
naszej łódki nadciąga tłum ludzi. Na początku nawet liczyłem ile osób znalazło
się na pokładzie. Po doliczeniu do 30 przestałem liczyć ;-) Kameralna
wycieczka. Nie ma co…
Towarzystwo w większości wykazało tendencje stadne i szybko
przegrupowało szyki na pokładzie. Angole bardziej niż skorkowaniem
zainteresowani byli francuskimi dziewczynami. Prawdziwe łowy niczym na safari
się zrobiły na tej łódce. Napinanie mięśni i wciąganie brzuchów przez panów,
wypinanie piersi i potrząsanie włosami przez panie… W ciągu pierwszej godziny
nastąpiła naturalna selekcja i trafiła swoja na swego ;-) Wakacyjny podryw
pełną gębą ;-)
Wypłynęliśmy na kawałek otwartego oceanu. Drewnianą łupinką
zaczęło trochę rzucać w górę i w dół. Rozmowy na pokładzie lekko ucichły i
część osób zaczęła zmieniać kolory. W zasadzie to wszyscy zaczęli zmieniać
kolory – część osób mocno się zarumieniła od słońca, a druga część zaczęła
przyjmować kolorystykę o odcieniach beżu i szarości, na zielonkawym kończąc ;-)
Póki co nikt jeszcze pokłonu tanzańskiemu Neptunowi nie oddał ;-)
Dopłynęliśmy do wyspy Mnemba. Ale woda! Czegoś takiego
jeszcze nie widziałem. Pierwszy raz w życiu jestem na rafie i aż nie mogę się
doczekać co zobaczę pod wodą. Czekam na sygnał od sternika i już wskakuję do
ciepłej wody. No to nara – do zobaczenia za 1,5 godziny. Szybko odpływam od
naszego towarzystwa, które młóci kolektywnie wodę w jednym miejscu.
Pod wodą jest sporo kolorowych rybek. Różne żyjątka
obrastają podwodne kamienie. W jednym miejscu zobaczyłem nawet małą płaszczkę,
która na widok czegoś większego nad sobą schowała się pod kamieniami. Na rafie
były również widoczne jaja tancerki hiszpańskiej, które wyglądały jak koronkowe
czerwone majtki ;-) Rafa koło Mnemby nie jest bardzo duża, ale dzieje się na
niej wystarczająco dużo, żeby zachęcić do zrobienia kroku w kierunku odkrywania
świata z kolejnej – podwodnej perspektywy. Chyba wybiorę się w końcu na kurs
nurkowy. Tym bardziej, że jestem trochę zmęczony górami…
W ramach wycieczki mieliśmy jeszcze zorganizowany lunch na
plaży. Niebiańskiej plaży…
W drodze powrotnej część towarzystwa ponownie wróciła do zabawy
w kameleona – twarz w kolorze szarym, zielonym, żółtym…, na końcu oddając hołd
Neptunowi za burtę ;-) No cóż – nie dla wszystkich wyprawa na rafę była udana.
Wieczorem, siedząc na plaży z browarkiem mieliśmy okazję
podziwiać kolejny zachód słońca…
Siedzimy sobie, sączymy zimne piwo i zastanawiamy się co
będziemy robić kolejnego dnia. Krystian pyta się, czy mamy powrotny transport
na lotnisko. Odpowiadam, że nie mamy, dodając jednocześnie, że to nie jest mój
problem. „Jak to?” . „No tak – twój problem nie jest twoim problemem, tylko np.
jego” – wskazuję palcem na chłopaka kręcącego się po plaży. Biorę łyk piwa i
mówię: „Jambo, Kaka. Mambo vipi?”. Po chwili chłopak już przy nas stoi i za
znakiem zapytania w oczach patrzy się na nas. Po czym następuje krótka wymiana
zdań. „Transport to airport?” „Na kiedy” „Na jutro” „Na którą” „Na 14” „Ok – 50
USD” „Nie przyjacielu – przyjechaliśmy to za 30 USD (nie zdradzam oczywiście,
że jechaliśmy w 4)” „Oj… 30 USD to za mało… Make it 35” „OK – niech będzie” –
no i załatwiamy transport nie ruszając się nawet z plaży ;-)
Fajny ten Zanzibar
;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz