wtorek, 5 czerwca 2012

W krainie deszczowców, czyli Bienvenuti a Toscana

Niedzielny poranek (20.05) przywitał nas ołowianymi chmurami, które nie zapowiadały niczego dobrego. Zebraliśmy się dosyć sprawnie z campingu i z Warny przemieściliśmy się do Toskani jadąc w strugach deszczu stradą del sol... Może na końcu tej autostrady jest słońce, ale tutaj go nie było :-/ Zwiedzanie Toskani rozpoczęliśmy od florenckiej prowincji - jednym z miejsc rekomendowanych przez przewodnik było Dicomano. Obeszliśmy prawie całe miasteczko w ok. 20 minut z nadzieją, że znajdziemy jakieś miejsce, gdzie można zjeść pizzę.


Miałem wrażenie, że to my stanowiliśmy dla mieszkańców tego miejsca atrakcję - panie siedzące w oknach leniwie odprowadzały nas wzrokiem... Po zapoznaniu się z przeciętnymi urokami miasteczka wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do niedalekiej Florencji, gdzie siąpiący z nieba deszcz zagonił nas do pierwszego lepszego ristorante, gdzie zamówiliśmy całkiem niezłą pizzę (ja byłem gotowy pójść nawet na kabab) ;-)














Podobno Florencja jest pięknym miastem, jednak w lejącym się z nieba deszczu trudno docenić jego urok.

Pokręciliśmy się trochę po ulicach, przeszliśmy przez słynny most złotników i uciekliśmy w poszukiwaniu jakiejś lokalnej agroturystyki - rozstawianie namiotu w tych warunkach byłoby dosyć karkołomnym i mało przyjemnym wyczynem ;-) Pomimo dobrej woli i determinacji w pokonywaniu kolejnych kilometrów gruntowych dróg położonych na stromych wzgórzach (tak to przynajmniej po zmroku wyglądało) jeździliśmy od jednego zamkniętego agroturismo do drugiego zamkniętego agroturismo... W efekcie jedynie doszliśmy do wniosku, że albo agroturystyka działa tutaj na innych zasadach niż u nas, albo jest jeszcze głęboki przedsezon (o tyle nietypowy, że campingi już działają). Pogodziliśmy się już wizją rozstawiania namiotu w strugach deszczu, ale rzutem na taśmę udało nam się znaleźć nocleg w Agroturismo San Martino a Cozzi, które prowadzone jest w wiekowym toskańskim domu z belkowanymi stropami i piwnicami wypełnionymi winami produkowanymi w tutejszej lokalnej winnicy. Razem z kluczami do pokoju dostaliśmy butelkę Chianti - taki miły akcent na koniec dnia ;-)



Poranek (21.05) przywitał nas kroplami deszczu walącymi z łoskotem w okno... Po śniadaniu sprawdziliśmy prognozę pogody na kilka dni - deszcz, ulewy, chwilowe przejaśnienia i burze... A w Polsce podobno słońce i 27 stopni!!! Stwierdziliśmy jednak, że damy Toskanii szansę i wyruszyliśmy na zwiedzanie regionu Chianti. Po jakimś czasie przestało padać i mogliśmy podziwiać malownicze miasteczka, położone na zboczach zielonych o tej porze roku wzgórz. Co ciekawe - miejscowości, które nam się najbardziej podobały (Badia a Passignano, Castello di Montefioralle w Greve in Chianti i Coś Tam Jeszcze, czego nazwy już nie pamiętamy) nawet nie były zaznaczone w przewodniku. Trzeba się więc trzymać jednej zasady - jeździć lokalnymi, krętymi drogami i zatrzymywać się tam, gdzie nam się podoba, a nie posługiwać się rekomendacjami przewodnika ;-)























Po południu zaczęła się ulewa połączona z gradobiciem, a Kasia zaczęła coś wspominać o tygodniowej wycieczce na Rodos ;-) Tego samego dnia dotarliśmy w okolice słynnej Sieny. Mając doświadczenia z poprzedniego dnia najpierw znaleźliśmy nocleg w Castellina in Chianti, a następnie nasze zamiary zwiedzania miasta skutecznie wybiła nam totalna zlewa...

Hmm... Tutaj pojawia się pytanie - gdzie jest ta skąpana w słońcu Toskania ?!? ;-) Dobrze, że zapas lokalnego wina Chianti mamy... Jednym słowem Bienvenuti a Toscana!;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz