Poggio al Montone okazało się fajnym regionem z długimi drogami w wapieniu, który w niczym nie przypomna naszego wyślizganego jurajskiego mydła.
Powalczyliśmy z materią w jednej stronie sektora, zaspokoiłem swoje dzisiejsze ambicje z drugiej strony i w końcu przeszliśmy do ostatniej części - tam, gdzie była możliwość zrobienia drogi dwuwyciągowej. Zanim doszliśmy w to miejsce zobaczyłem na ziemi dwie figi - Ech... Zjadłoby się taką świeżą figę... Ale skąd o tej porze roku wziąć świeże figi?! Odpowiedź na to pytanie znalazłem na stanowisku, po pierwszym wyciągu drogi - w połowie skały rosło sobie dzikie drzewo figowe, pokryte dojrzewającymi owocami.
Aż mi się wierzyć nie chciało - pod koniec maja dojrzewające figi?! Ale skoro zboże już w wielu regionach Toskanii koszą, to może figi też mogą dojrzewać - szczególnie w tak nasłonecznionym miejscu. W trakcie zjazdu po ukończonej drodze oberwałem sporą część fioletowych - dojrzałych już owoców. Z zadowoleniem zjechałem na dół na degustację z kilkudziesięcioma owocami w siatce.
Niestety moja radość szybko zmieniła się w rozgoryczenie - owoce tylko z zewnątrz sprawiały wrażenie dojrzałych - w środku nie nadawały się do jedzenia... I tylko jaszczurka a politowaniem mi się przyglądała ze wzrokiem mówiącym: "Ech - Chłopie... Takich cudów w przyrodzie nie ma żeby w maju świeże figi były..."
Na szczęście w lokalnym sklepiku mającym w ofercie wyroby domowej roboty mogliśmy zaopatrzyć się w przysmaki toskańskej prowincji, tak więc pomimo braku dostępności fig byliśmy kulinarnie w pełni usatysfakcjonowani ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz