wtorek, 5 czerwca 2012

Toskańskie wybrzeże szykuje się do letniej inwazji

We wtorek wieczorem z radością poszliśmy na krótki spacer na plażę nad Morzem Liguryjskim. Spacer był krótki, bo ku naszemu zdumieniu zaczął padać deszcz;-) Jednocześnie nasz spacerek był na tyle długi, aby się przekonać, że woda tutaj jest cieplejsza niż w Bałtyku, czy w Pacyfiku na wybrzeżu Chile, gdzie przepływa lodowaty prąd Humbolta... Kasia nie przyjęła z radością mojego żartu... W sumie zamiast ładować do auta pianki, płetwy i inne tego typu rzeczy mogliśmy wziąć kaski, linę dwużyłową i sprzęt do asekuracji na własną, co pozwoliłoby na wielowyciągowe wspinanie... Ech... Życie... ;-)

Na szczęście szybko znaleźliśmy camping. W pierwszym momencie mieliśmy wrażenie, że na Rosmarina camping panuje prawdziwe oblężenie, co wydawało się trochę dziwne biorąc pod uwagę, że mamy teraz głęboki przedsezon. Prawie cały camp zastawiony był campervanami i namiotami, jednak w miejscu, do którego trafiliśmy panowała błoga cisza i spokój... Prawie wszystkie campery były puste i najwyraźniej czekały na swoich właścicieli.

Włosi słyną ze swojego zamiłowania do campingowania i w zasadzie ze znalezieniem campingu nie ma większego problemu. Mamy jednak wrażenie, że włoskie podejście do biwakowania różni się trochę od naszego. My lubimy minimalistyczne warunki w formie namiotu, ciszę i bazpośredn kontakt z przyrodą. Włoski biwak wygląda jednak jak twierdza wyposażona we wszystko. Dosłownie we wszystko - łącznie z lodówką, telewizorem, dywanikiem przed wejściem, płotkiem, krasnalami witającymi u progu... Jednego można być pewnym - jak nam czegoś zabraknie, to z pewnością campingowy sąsiad Włoch będzie to miał, ale w sezonie, bo poza sezonem jego wakacyjne królestwo jest puste i ciche.


Podobna sytuacja na plaży - pusto, cicho i przyjemnie, ale dziesiątki rzędów leżaków już czekały na letnią inwazję turystów.


Przypuszczam, że w sezonie jest tutaj niezły kosmos. Na szczęście teraz można się rozkoszować ciszą i szumem morza w oddali...

Koniec tej przydługiej dygresji, ale widok dziesiątków camperwanów i setek (o ile nie tysięcy) leżaków był niezwykle inspirujący.

Wacając do tematu - środa wcale nie zapowiadała się obiecująco, chociaż mieliśmy nadzieję, że po kolejnej nocnej ulewie w końcu przywita nas słoneczko. Tak niestety nie było - od rana ołowiane chmury wisiały ponownie nad naszymi głowami. Dowiedzieliśmy się jednak, że pogoda ma się poprawić. Pokręciliśmy się trochę po wybrzeżu, po czym wsiedliśmydo auta i ruszyliśmy na toskańską prowincję z nadzieją, że uda nam się trochę powspinać. W taki oto sposób trafiliśmy do Gavorrano.


Opis dotarcia w skały był w przewodniku dosyć enigmatyczny, ale dzięki wrodzonej determinacji udało mi się znaleźć ścieżkę prowadzącą pod skały ;-) Po kilku godzinach pierwszy głód wspinania został zaspokojony, po czym wróciliśmy na znany już nam z wczorajszej nocy camp.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz