niedziela, 10 czerwca 2012

Elba cd..., czyli plażowanie, snorkowanie i dalsze wspinanie w granicie

Wracając z Spiaggia del Ginepro widzieliśmy mapę Elby z zaznaczonymi plażami i ich zdjęciami, które były dla nas inspiracją na kolejne kilka dni. W niedzielę (27.05) udaliśmy się na Spaggia del Zuccale. Kasia jak zobaczyła wodę, zrobiła oczy jak 5 złotych, ubrała piankę, płetwy i tyle było ją widać ;-)


Po jakimś czasie przyszła kolej na mnie. No cóż - woda zimna, mokra, a na dodatek słona... Pełna radość z pierwszego kontaktu z morzem ;-)


W sumie było nawet przyjemnie ;-) Widzieliśmy w wodzie trochę morskich żyjątek - rybki (w tym kilka kolorowych), kraby, czerwone korale, rozgwiazdy, a nawet ośmiornicę i murenę, która wystarczyło, że otworzyła swój pysk i to jż wystarczyło, żebym sobi popłynął dalej. Cały czas powtarzam Kasi, że w wodzie jest bardziej niebezpiecznie niż w skałach ;-) Na dodatek na kamienistym brzegu zaatakowała mnie mewa, która najwyraźniej miała gdzieś w pobliżu gniazdo z małymi ptaszorami.


W poniedziałek (28.05) opuściliśmy sympatyczny camping Croce del Sud i pojechaliśmy w kierunku Fetovaia, gdzie można się wspinać na granitowych blokach nad samym morzem. W przewodniku wspinaczkowym jest informacja, że wspinać można się tutaj praktycznie przez cały rok, z wyjątkiem dni, w których morze jest wzburzone - wówczas fale zalewają dolne części skał.


Sektory wspinaczkowe można znaleźć bardzo łatwo - znajdują się tuż pod parkingami. Granit jest tutaj zupełnie inny niż na Spiaggia del Ginepro - gruboziarnista skała, pokryta w wielu miejscach drobnym piaseczkiem. Niby dobre tarcie dla nóg, ale obłe chwyty pokryte piaseczkiem stanowiły spore utrudnienie. Jednym słowem - nowa formacja i nowe doświadczenie wspinaczkowe. Początki w moim wykonaniu były raczej słabe, a do tego po pierwszym locie na bardzo prostej drodze zdarłem sobie trochę skórę na palcach... Ogarnęła mnie frustracja. Przeszliśmy do drugiego sektora. Pierwsza próba, kontakt z piaseczkiem na chwytach i zaczęły się pełnowymiarowe dygoty i obawa przed odpadnięciem - na zaledwie 10 metrach chyba 3 razy cichutko prosiłem o blok asekurującą mnie Kasię. Jeszcze większa frustracja i dojście do konkluzji, że to całe wspinanie jest w zasadzie głupim i bezsensownym sportem, a poza tym to chyba trzeba sobie dać z tym spokój i zająć się czymś innym - kajakarstwem morskim na przykład...


Stanąłem jednak pod ścianą, wziąłem kilka głębszych oddechów i wreszcie się udało ;-) Po kilku kolejnych drogach doszedłem do wniosku, że chyba jeszcze przez jakiś czas nie wystawię mojego sprzętu na Allegro ;-)


W Fetovaia poza skałami nad morzem jest jeszcze ładna plaża, którą zostailiśmy sobie na kolejny dzień. Musieliśmy sobie znaleźć nocleg w okolicy. Ostatecznie trafiliśmy do Marina di Campo na camping La Foce. Wieczorem Kasia rozmawiała z kobitką z recepcji, która wspomniała, że w okolicy mieszka jej przyjaciel, który jest Polakiem. Rano mieliśmy okazję poznać Don Arcadio osobiście. Arkadiusz mieszka w tutejszej okolicy od dawna i prawie wszyscy go tu znają. Od 11 lat prowadzi tutejszą parafię, a mieszkańcy traktują go bardziej jako dobrego znajomego niż księdza :-) Pogadaliśmy sobie z sympatycznym proboszczem i umówiliśmy się, że jak będziemy chcieli, to ochrzci na Elbie nasze przyszłe dzieci kiedyś tam w przyszłości ;-)

Wtorek poświęciliśmy na siedzenie na plażach i objechaniu pozostałej części wyspy. Przed wyjazdem na Elbę nawet nie podejrzewaliśmy, że to jest aż tak ładna wyspa oferująca bardzo zróżnicowane widoki na relatywnie małej przestrzeni (wyspę można samochodem objechać w zaledwie kilka godzin). Chyba każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. My zatrzymaliśmy się na snorking na plaggia di Cavoli,


potem na plaggia di Fetovaia,






a następnie pojechaliśmy na północną część wyspy do Marciana Marina - małego portowego miasteczka z kryształowo czystą wodą nawet w samym porcie jachtowym.









Brak campingów w tej części zmusił nas jednak do powrotu na południową część do Lido, gdzie po raz kolejny w nocy usypiał nas szum fal...

W środę (30.05) czekała na nas kolejna niespodzianka w postaci plaży na Capo Bianco w okolicach Portoferraio. Wow! Biała, kamienista plaża, na której opalali się włoscy amanci w oczekiwaniu na zagubione turystki (a może turystów - cholera ich tam wie) i szmaragdowa woda, w której pływały ławice rybek ;-) Jak mi się kiedyś to wspinanie znudzi, to się może wezmę za nurkowanie? ;-) Kto wie - może po wrześniowym wypadzie na Zanzibar nawet podejmę kroki w tym kierunku? ;-)





Późnym popołudniem łapiemy w dosłownie ostatniej chwili prom do Piombino i zastanawiamy się dlaczego Napoleon stąd uciekał - miał tutaj podobno do dyspozycji dwie rezydencje - żyć nie umierać! :-)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz