niedziela, 10 czerwca 2012

W cieniu krzywej wieży

Po opuszczeniu Elby pojechaliśmy w kierunku Pizzy. Jak już tu jesteśmy, to może rzucimy chociaż okiem na słynną krzywą wieżę? Poza tym pomiędzy Pizzą a Lukką jest kultowy toskański region wspinaczkowy Vecchiano, a do tego można nocować na campingu nad morzem. Mogłoby się wydawać, że jest tam wszystko czego potrzeba do udanego odpoczynku...

Wieczorem (30.05) dojechaliśmy do Marina di Pizza z zamiarem założenia bazy wypadowej na kolejne kilka dni. Znaleźliśmy całkiem fajny camping, rozstawiliśmy namiot i zadowoleni poszliśmy na spacer na plażę, a raczej w kierunku plaży... Przeszliśmy przez ulicę i stanęliśmy przed gęsto zabudowanym pasem nabrzeża - OK., trzeba znaleźć dojście na plażę, bo tutaj same knajpy, w których zaczęły się pełnowymiarowe gody połączone z łowami - wyniuniani panowie i lansujące się panienki na wysokich obcasach... Dramat...

W końcu udało się nam znaleźć dojście na plażę. Dochodzimy nad wodę, a tam zatoczka... sztucznie wydzielona betonowymi blokami i głazami służącymi najprawdopodobniej za falonochron zabezpieczający nabrzeże, które podzielone zostało płotami i siatkami na małe sztuczne plaże. Wszędzie tysiące leżaków i w zasadzie brak możliwości przejścia się brzegiem morza... Jednym słowem luksusowe warunki, za które trzeba jeszcze słono zapłacić... Z ciekawości przejechaliśmy autem dalej chąc zobaczyć, czy takie kuriozum jest tylko w tym miejscu. Okazało się, że na odcinku kilku kilometrów widok był podobny. Jaki jest sens przyjeżdżania na wakacje w takie miejsce?

Zdegustowani opuściliśmy to miejsce z samego rana (31.05) i udaliśmy się w kierunku Pizzy. W przypadku tego miejsca można powiedzieć tylko jedno - wszystkie drogi prowadzą na Plazza del Duomo, gdzie oczywiście stoi przechylona wieża. Na placu setki ludzi robiących sobie pozowane zdjęcia, na których podtrzymują przewracającą się wieżę. Zamieszanie i rozgardiasz, wszędzie sprzedawcy turystycznego mydła, widła i powidła. Ludzie nawołują się w różnych językach... Wszystko bardziej przypomina Wieżę Babel...




Kręcimy się trochę po placu, robimy fotkę i uciekamy w boczne uliczki. Może tam będzie trochę spokojniej. Jednak w przeciwieństwie do Sieny Pizza nie jest tak ładna i kameralna. Mamy wrażenie, że jest to miasto jednej wieży, na której zrobili niezły biznes. W dodatku wieża wcale nie jest aż taka krzywa i ewidentnie widać, że w trakcie budowy podejmowali już działania, żeby ją wyprostować ;-)

Uciekliśmy z tego koszmarnie zatłoczonego miejsca (aż trudno sobie wyobrazić, co się tutaj dzieje w szczycie sezonu) i pojechaliśmy w kierunku Vecchiano. Sektory wspinaczkowe było już widać z daleka - widok niezwykle obiecujący. W przewodniku znajduje się informacja, że jest to teren zatłoczony i mocno eksploatowany przez wspinaczy. Jednak dzisiaj z uwagi na fakt, że mamy w zasadzie środek tygodnia, jest pusto i spokojnie. Miła odmiana po zatłoczonym i męczącym mieście.

Bez problemy znaleźliśmy interesujący nas sektor. Wyciągnęliśmy sprzęt, związaliśmy się liną i napieram na pierwszą drogę. Asekuracja rewelacyjna - przeloty gęsto obite, ale ślisko trochę. Glazura taka, że nasze jurajskie Rzędkowice to przy tym oaza szorstkiego wapienia ;-) W lekkich dygotach zrobiłem pierwszą drogę. Czas wstawić się w kolejną. Może ciut łatwiejszą zrobię żeby się rozruszać? Wstawiam się zatem w coś łatwego, a tam poziom wyślizgania jeszcze większy niż na poprzedniej drodze. Po kilku wpinkach zaliczyłem spektakularny lot. W jeszcze większych dygotach dokończyłem drogę i z niesmakiem doszedłem do wniosku, że szkoda zdrowia na ten sektor, tym bardziej, że lampa zrobiła się totalna i w takim słońcu można zapomnieć o wspinaniu. Idziemy zatem dalej. Po kilkuset metrach docieramy do kolejnego sektora. Piękne miejsce - długie dwudziesto kilku metrowe drogi w cieniu. Oooo - tutaj możemy się powspinać :-)


Wstawiam się w pierwszą drogę - jakieś rozgrzewkowe 5c, ale bardzo długie, a ja takie drogi lubię. Po kilku metrach widzę, że poziom wyślizgania jest równie wysoki. Ku mojemu zaskoczeniu największe trudności pojawiły się po 20 metrach i w rozpoaczliwy sposób dokończyłem drogę... Pełna frustracja i zmasakrowane psyche :-( Wspinający się obok Włoch dodaje mi otuchy mówiąc, że tutaj wyceny są zaniżone, a poza tym w połowie drogi źle poszedłem dalej i zamiast 5c wspinałem się w bardzo wyślizganym 6b... Marna pociecha, ale zawsze... Było jeszcze trochę walki oraz frustracji połączonej z deklaracjami porzucenia tego sportu na rzecz innych przyjemniejszych form spędzania wolnego czasu. Małe sukcesy jednak były również, ale najbardziej zadowolona z dzisiejszego dnia była chyba kupiona na Elbie bugenwila, którą Kasia wyprowadziła na spacer ;-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz