Poza zwierzętami prawo do przebywania na terenie Ngorogoro
mają Masajowie, którzy mogą tu wypasać swoje bydło. Z resztą nazwa samego parku
wzięła się od masajskiego określenia dzwonków, które krowy mają zawieszone u
szyi. Dzwonki wydają bardzo charakterystyczne dźwięki w stylu „ngog gon ngong”.
Właśnie od tych dźwięków wzięła się nazwa tego miejsca.
Do granicy parku dojeżdżamy bardzo wcześnie. Samochód
leniwie wspina się stromą drogą – musimy wjechać na krawędź krateru (ok 2300
m.npm). Deszczowy las pokrywający zbocza wulkanu pokryty jest mgłą, z której
wyłaniają się pokręcone konary drzew obrośniętych lianami. Dojeżdżamy na
krawędź do punktu widokowego, z którego
niestety niewiele widać. Jedziemy zatem dalej i gruntową drogą zaczynamy
zjeżdżać w dół krateru. Pierwsze zwierzę, na które natrafiamy to hiena.
Jesteśmy zaskoczeni jej wielkością. Jednak mamy do czynienia z hieną cętkowaną,
która jest największym przedstawicielem gatunku. Jadący samochód wypłoszył ją z pobocza drogi i teraz ucieka przed nami snując się po drodze. Hieny cętkowane żywią się nie tylko padliną. Są to również drapieżniki, które potrafią polować na inne zwierzęta. Zdarzają się nawet sytuacje, że hieny potrafią zaatakować młode bawoły, dlatego na czas rozrodu bawoły opuszczają czasami krater i wspinają się wysoko na krawędź wulkanu żeby uciec przed tymi drapieżnikami. Patrzymy na uciekającą hienę i szczerze mówiąc nie chcielibyśmy znaleźć się w jej pobliżu poza samochodem – nie chciałbym przetestować na swojej skórze, czy jest to zwierzę agresywne.
Zjeżdżamy na dno krateru i jedziemy na spotkanie z kolejnymi
zwierzakami. Po drodze mijamy strusie, gnu, zebry, antylopy. Widzimy również
słonia nad strumieniem, tak więc od samego początku naszej wizyty w Ngorogoro
otoczeni jesteśmy zwierzakami.
Poza dużymi zwierzętami Ewa zwraca naszą uwagę
również na wszelkiego rodzaju ptaki. Co chwilę wymienia jakieś nazwy, których
nie jestem w stanie zapamiętać. Widać, że ptaki są jego hobby.
Z oddali widzimy
również nosorożce, jednak są na tyle daleko, że nie udaje nam się im zrobić
zdjęcia. Mamy jednak szczęście żeby z bliska zobaczyć guźce :-)
Dojeżdżamy do niedużej sadzawki, która sprawia wrażenie
swoistej oazy dla ptactwa. Patrząc na zachowanie osób z innych samochodów nie
sądzę jednak, że celem naszego postoju tutaj są ptaki. Ludzie stojący w
zaparkowanych samochodach intensywnie wpatrują się w horyzont. Okazuje się, że
na małym wzniesieniu nieopodal jeziorka leżą dwa lwy, leniwie wpatrujące się w
stado zebr. Mamy jednak wrażenie, że lwy są już najedzone, bo kompletnie nie
reagują na zwierzęta, które pasą się w ich bliskiej obecności. Poza tym w ich
okolicy kręci się hiena, co może skazywać, że gdzieś niedaleko pozostawione są
resztki posiłku. W pobliskiej sadzawce leżą jeszcze 3 hipopotamy. Wczoraj
widzieliśmy parę hipopotamów na lądzie Dzisiaj mamy możliwość zobaczyć jak
wyglądają w wodzie. Leżące w sadzawce zwierzęta wyglądają jak zwalone pnie
baobabów.
Jedziemy dalej nad kolejne jeziorko. Pasą się tu całe stada
antylop gnu, mających charakterystyczne brody i rogi. W pewnym momencie całe
stado nad brzegiem jeziora rzuciło się do ucieczki. Wśród nich pojawiła się
lwica. Zwierzęta uciekły w popłochu. Lwicy co prawda nie udało się złapać
żadnej antylopy, ale udało jej się oddzielić jedną sztukę od stada. Antylopa
uciekła kilkadziesiąt metrów w drugą stronę, ale lwica szybko podążyła jej
śladem. Czujna antylopa cały czas starała się trzymać bezpieczny dystans od
drapieżnika i nie pozwalała aby lwica zbliżyła się do niej na odległość
umożliwiającą atak. Myśleliśmy, że będziemy świadkami spektakularnego pościgu,
ale po jakimś czasie lwica zrezygnowała z polowania i położyła się w trawie. Na
obiad będzie musiała jeszcze trochę poczekać.
Dojeżdżamy na drugą stronę krateru i teraz to my zaczynamy
myśleć o jedzeniu. Ewa postanawia zatem, że jedziemy na lunch. Zatrzymujemy się
nad malowniczym jeziorkiem, w którym jest cała masa hipopotamów. Leżą zbite w
grupę w wodzie i sprawiają wrażenie ruchomej wyspy. W pewnym momencie jeden z
hipopotamów siarczyście i głośno pierdnął, co spowodowało niezłe jacuzzi w
wodzie i wywołało salwę śmiechu wśród ludzi stojących na brzegu ;-)
Po lunchu jedziemy już powoli w kierunku wyjazdu z parku.
Po
drodze mijamy jeszcze bawoły pasące się na zboczach Table Hill, który jest
pozostałością dawnego stożka wulkanicznego. Widać, że ta część parku przypadła
bawołom do gustu, bowiem spotykamy je jeszcze nad rzeką płynącą nieopodal.
Opuszczamy Ngorogoro i jedziemy w kierunku Parku Narodowego
Serengetti. Krater zrobił na nas ogromne wrażenie.
Ciekawe jak będą wyglądać
słynne „Endless Plains”, czyli niekończące się równiny…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz