Na horyzoncie widzimy też wznoszące się w powietrze balony.
To taka atrakcja dla nadzianych turystów – straszenie zwierzaków z powietrza
;-) Machamy ręką na powitanie przelatującym nad nami ludziom, którzy stłoczeni
w koszu lecą na spotkanie ze swoją przygodą.
My w komfortowych warunkach
(jedziemy tylko my w dwóch plus kierowca) jedziemy szukać swoich wrażeń. Dojeżdżamy do miejsca, w którym stoi kilka samochodów. COŚ
tam musi być. Jest! Jest leopard! Wczoraj go nie widzieliśmy, a dzisiaj
spaceruje pomiędzy samochodami i jest prawie na wyciągnięcie ręki.
Strzelające
migawki aparatów chyba mu jednak przeszkadzają, ponieważ po chwili znika w
wysokich trawach i zmierza w kierunku skał. Porusza się lekko i bezszelestnie.
Wspina się na kamienie i patrzy na nas z góry, a my mamy wrażenie, że próbuje
ocenić, czy nadajemy się na jego śniadanie ;-)
Następnie mijamy szeroki pas traw. Gdzieś na horyzoncie
mignął lew. Jest jednak na tyle daleko, że ledwo możemy go zobaczyć przez
lornetkę. Ewa próbuje objechać to miejsce z nadzieją, że uda się przeciąć jego (a
raczej „jej”, bo to pani lwica) drogę z drugiej strony. Nasz kierowca
zatrzymuje samochód i intensywnie wpatruje się w gęstwinę traw. „Martin –
widzisz coś? Nic nie ma?” – pyta się trochę zmartwiony nasz przewodnik. „Nie,
Ewa. Jest bardzo dużo. Mamy piękny krajobraz. Cieszmy się z tego co mamy, a nie
żałujmy tego co nie ma” – odpowiadam z uśmiechem.
Wracam powoli do głównej
drogi i w odległości kilkudziesięciu metrów od nas z traw wyłania się lwica,
której szukaliśmy J
Czasami wystarczy chwilę cierpliwie poczekać.
Jedziemy dalej. Po drodze mijamy kilka hien. Patrząc na nie
w świetle dziennym dochodzimy do wniosku, że wyglądają jak jakieś obdartusy.
Takie sawannowe typy spod ciemnej gwiazdy ;-)
W trakcie jazdy mijamy drzewo, na którym smętnie wiszą
resztki małej antylopy, którą leopard wciągnął do góry, żeby spokojnie się
najeść. Resztki kości i skóry dyndają na gałęzi, poruszane przez wiatr
ostrzegając, że to piękne otoczenie jest w stanie permanentnej walki o
przetrwanie.
Jedziemy przez teren, na którym rośnie dużo drzew. Jest
zatem szansa, że natrafimy na żyrafy. Rzeczywiście są. Po kilku minutach mijamy
małe stado, które spłoszone rozbiega się w różne kierunki.
Ewa wspomina, że
żyrafa jest symbolem Tanzanii. Pytam się go dlaczego nie lew albo leopard. W
odpowiedzi słyszę, że lew oraz leopard są drapieżnikami, a Tanzania jest
pokojowym krajem, którym obecny
prezydent dąży do utrzymania stabilności i stworzenia warunków do spokojnego
życia dla wszystkich mieszkańców. Dlatego właśnie symbolem tego kraju jest
żyrafa – najbardziej łagodne i spokojne zwierzę całej sawanny.
Dzisiejszy dzień obfituje w drapieżniki. Po raz kolejny
mijamy lwy. Tym razem lwice leżą z małymi na ziemi i sprawiają wrażenie jakby
miały siestę. Przypatrujemy się przez chwilę i mamy świadomość, że jakikolwiek
gwałtowny ruch lub zbliżenie się do ich legowiska mogłoby zakończyć się ich
atakiem. Nie przeszkadzamy im zatem i odbijamy z głównej drogi i
jedziemy w kierunku, gdzie widoczne są skały. W Serengeti jest dużo
„porozrzucanych” granitowych głazów. Generalnie nie są zbyt wysokie i raczej
nie nadają się do wspinaczki ;-) Co najwyżej do boulderingu ;-)
W tej części parku jest cicho i spokojnie. Nie ma co prawda
dużych zwierząt, ale dzięki temu można skoncentrować się na tych mniejszych,
których w obliczu dużych się nie dostrzega. Na pozór nic tu nie ma, ale
wystarczy się na chwilę zatrzymać, wsłuchać i wpatrzeć w otaczający krajobraz i
po chwili widać, że cała okolica tętni życiem. Dookoła nas jest bardzo dużo
różnokolorowych ptaków i różnych małych żyjątek. Objeżdżamy dookoła skały. W pewnym momencie widzę, że jedna
z tych skał się porusza. „Słoń!” – mówię. „Gdzie?” „No tam” – pokazuję ręką.
„Gdzie? Przecież tam są skały…” „No właśnie tam. Pomiędzy skałami stoi!”. W tej chwili „skała” się poruszyła i błysnęła białymi kłami. Ciekawe jakby taka skała zareagowała na próby boulderingu? ;-) Może jednak lepiej nie próbować się tu wspinać ;-)
Opuszczamy rejon z granitowymi skałami i jedziemy w kierunku rzeki albo podłużnego jeziora. Ciężko stwierdzić co to jest, ale dostępność wody powoduje, że okolica jest zielona. Na brzegu widzimy wylegującego się krokodyla. Gad spłoszony odgłosem jadącego samochodu wchodzi do wody i niknie nam z oczu. Coś mi się wydaje, że nie będziemy w tej wodzie szukać ochłody ;-)
Ewa kieruje samochód na coraz gorzej utrzymane drogi.
Krystian się śmieje, że nasz kierowca chce się teraz zemścić za to, że rano
zjedliśmy z rozpędu wszystkie naleśniki przygotowane przez Yasina ;-) Jedziemy
przez tanzańską sawannę. Po horyzont widać tylko falujące trawy, które co
chwilę zmieniają odcienie, w zależności od tego jak świeci słońce.
Z pozoru
sawanna jest oazą spokoju i ciszy, ale to tylko złudzenie. Otoczenie sprawia
wrażenie pokojowego miejsca, ale tak naprawdę jest to teren ogarnięty
nieustającą walką. Jedno zwierzę poluje na drugie, a my zastanawiamy się, czy w
tym świecie jesteśmy drapieżnikami, czy potencjalnymi ofiarami.
Ewa cały czas jedzie w głąb sawanny, intensywnie wpatrując
się w gąszcz traw. Po jakimś czasie zatrzymuje samochód i z satysfakcją w
głosie mówi: „Patrzcie w prawo”. Wytężamy wzrok i dostrzegamy w trawach dwa
drapieżniki, trochę podobne do leopardów. Jeden z nich w pysku trzyma
zakrwawioną kość – to chyba resztki gazeli. Dowiadujemy się, że nie są to
leopardy, tylko cheetah, które są do nich podobne. Zwierzęta patrzą się na nas.
Jesteśmy tak blisko, że słyszymy ich oddech i widzimy jak napinają się ich
mięśnie. Cheetah są podobno znacznie szybsze i bardziej zwinne od leopardów i trudno je tu spotkać. Cheetah są jednymi z najszybszych zwierząt na świecie. W ciągu zaledwie 3 sekund są w stanie rozwinąć prędkość do 100 km/h i na krótkich dystansach są w stanie biec z prędkością nawet 120 km/h (!). Wpatrujemy się w ich ślepia i czujemy taką atmosferę napięcia. W takiej chwili lepiej siedzieć w samochodzie. Cheetah odchodzą po chwili na odległość kilkudziesięciu metrów i siadają obok siebie w trawie.
Po czym intensywnie wpatrują się w jeden punkt na horyzoncie. Mamy wrażenie jakby były przygotowane do skoku i do ataku. Może dostrzegły jakieś zwierzęta i będziemy świadkami polowania? Cheetah siedzą jednak cały czas i patrzą się jeden punt. Krystian lustruje przy pomocy lornetki okolicę i mówi: „Tam są lwy! Samica idzie z przodu, a dwa samce z wielkimi grzywami idą za nią.” Pytam się Ewa, czy lwy i cheetah walczą ze sobą. „Nie – nie walczą. Lwy i leopardy polują na cheetah, bo są konkurentami w walce o jedzenie. Tak więc cheetah nie przygotowywały się do ataku, tylko raczej do obrony albo ucieczki. Tak więc na sawannie albo polujesz, albo polują na ciebie ;-) Lwy jednak zniknęły w trawach i tym razem nie doszło do konfrontacji drapieżników.
W drodze powrotnej ponownie natrafiliśmy na stado lwów. Od
razu widać, że są wygłodniałe i szukają czegokolwiek do jedzenia. Są tak chude,
że aż widać im żebra. Kręcą się niedaleko wodopoju w oczekiwaniu na ofiary.
Mamy wrażenie, że obecnie na sawannie jest więcej drapieżników niż zebr, które
przemieściły się w inny rejon.
Po kilku kilometrach jazdy natrafiamy na stado gazel
Thomsona. Płochliwe zwierzęta uciekają przed jadącym samochodem na bezpieczną
odległość. Są czujne i cały czas węszą, czując potencjalne zagrożenie.
Mamy
wrażenie, że jakby pojawiło się tutaj wygłodniałe stado lwów, to byłaby niezła
jatka. Od tego jeżdżenia my też zrobiliśmy się już głodni, tak więc wracamy na
camping zobaczyć co tym razem przygotował dla nas Yasin – nasz Doctor Stomach
;-) Jedzenie było bardzo dobre. A może my byliśmy tacy głodni?
;-) Tak na serio, to afrykańskie jedzenie nam służy i nie mamy żadnych kłopotów
żołądkowych. Oby tak było dalej. Po południu ruszamy na jeszcze jedną
przejażdżkę po okolicy. Największą atrakcją tej odsłony był krokodyl wylegujący
się na brzegu rzeki. Podobno był to krokodyl nilowy. Swoją drogą ciekawe jak on
się tutaj dostał ;-)
Ewa chyba pasjonuje się ornitologią, bo w trakcie drogi
pokazuje nam wiele rodzajów ptaków. Trzeba przyznać, że ma niezłe oko, ponieważ
jest w stanie wypatrzeć nawet najmniejsze gatunki. Nie jestem w stanie
zapamiętać ich nazw, a Ewa opowiada nam nawet o ich zwyczajach. Podobno w
Serengeti jest ponad 300 gatunków ptaków.
To był długi i udany dzień. Przed nami jeszcze kolacja, a
jutro rano ruszamy już w powrotną drogę i opuszczamy bezkresne równiny
Serengeti.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz