wtorek, 25 września 2012

Drapieżnik, czy ofiara?

(05.09.12) Ponownie wstajemy przed świtem. Dzisiaj jesteśmy jednak trochę niewyspani, bo co jakiś czas budziły nas odgłosy afrykańskiej nocy. Ewa wita nas pytaniem: „Umelala salama?”. Domyślam się, że pyta się, czy dobrze spaliśmy. Taaa… Rewelacyjnie. Szczególnie jak te śmieciożery kręciły się w nocy po obozie szukając resztek jedzenia. Równie upiornych dźwięków jak wycie hien jeszcze chyba nie słyszeliśmy. Wsiadamy do samochodu i jedziemy odkrywać park Serengeti o świcie. Wcześnie rano zwierzęta są wyjątkowo aktywne i tuż za obozem mijamy stada gazel, antylop, żyrafy…


 
Na horyzoncie widzimy też wznoszące się w powietrze balony. To taka atrakcja dla nadzianych turystów – straszenie zwierzaków z powietrza ;-) Machamy ręką na powitanie przelatującym nad nami ludziom, którzy stłoczeni w koszu lecą na spotkanie ze swoją przygodą.
 
My w komfortowych warunkach (jedziemy tylko my w dwóch plus kierowca) jedziemy szukać swoich wrażeń. Dojeżdżamy do miejsca, w którym stoi kilka samochodów. COŚ tam musi być. Jest! Jest leopard! Wczoraj go nie widzieliśmy, a dzisiaj spaceruje pomiędzy samochodami i jest prawie na wyciągnięcie ręki.
 
Strzelające migawki aparatów chyba mu jednak przeszkadzają, ponieważ po chwili znika w wysokich trawach i zmierza w kierunku skał. Porusza się lekko i bezszelestnie. Wspina się na kamienie i patrzy na nas z góry, a my mamy wrażenie, że próbuje ocenić, czy nadajemy się na jego śniadanie ;-)

Następnie mijamy szeroki pas traw. Gdzieś na horyzoncie mignął lew. Jest jednak na tyle daleko, że ledwo możemy go zobaczyć przez lornetkę. Ewa próbuje objechać to miejsce z nadzieją, że uda się przeciąć jego (a raczej „jej”, bo to pani lwica) drogę z drugiej strony. Nasz kierowca zatrzymuje samochód i intensywnie wpatruje się w gęstwinę traw. „Martin – widzisz coś? Nic nie ma?” – pyta się trochę zmartwiony nasz przewodnik. „Nie, Ewa. Jest bardzo dużo. Mamy piękny krajobraz. Cieszmy się z tego co mamy, a nie żałujmy tego co nie ma” – odpowiadam z uśmiechem.
Wracam powoli do głównej drogi i w odległości kilkudziesięciu metrów od nas z traw wyłania się lwica, której szukaliśmy J Czasami wystarczy chwilę cierpliwie poczekać.
 

Jedziemy dalej. Po drodze mijamy kilka hien. Patrząc na nie w świetle dziennym dochodzimy do wniosku, że wyglądają jak jakieś obdartusy. Takie sawannowe typy spod ciemnej gwiazdy ;-)
W trakcie jazdy mijamy drzewo, na którym smętnie wiszą resztki małej antylopy, którą leopard wciągnął do góry, żeby spokojnie się najeść. Resztki kości i skóry dyndają na gałęzi, poruszane przez wiatr ostrzegając, że to piękne otoczenie jest w stanie permanentnej walki o przetrwanie.
 


Jedziemy przez teren, na którym rośnie dużo drzew. Jest zatem szansa, że natrafimy na żyrafy. Rzeczywiście są. Po kilku minutach mijamy małe stado, które spłoszone rozbiega się w różne kierunki.
 
Ewa wspomina, że żyrafa jest symbolem Tanzanii. Pytam się go dlaczego nie lew albo leopard. W odpowiedzi słyszę, że lew oraz leopard są drapieżnikami, a Tanzania jest pokojowym krajem,  którym obecny prezydent dąży do utrzymania stabilności i stworzenia warunków do spokojnego życia dla wszystkich mieszkańców. Dlatego właśnie symbolem tego kraju jest żyrafa – najbardziej łagodne i spokojne zwierzę całej sawanny.

Dzisiejszy dzień obfituje w drapieżniki. Po raz kolejny mijamy lwy. Tym razem lwice leżą z małymi na ziemi i sprawiają wrażenie jakby miały siestę. Przypatrujemy się przez chwilę i mamy świadomość, że jakikolwiek gwałtowny ruch lub zbliżenie się do ich legowiska mogłoby zakończyć się ich atakiem. Nie przeszkadzamy im zatem i odbijamy z głównej drogi i jedziemy w kierunku, gdzie widoczne są skały. W Serengeti jest dużo „porozrzucanych” granitowych głazów. Generalnie nie są zbyt wysokie i raczej nie nadają się do wspinaczki ;-) Co najwyżej do boulderingu ;-)
W tej części parku jest cicho i spokojnie. Nie ma co prawda dużych zwierząt, ale dzięki temu można skoncentrować się na tych mniejszych, których w obliczu dużych się nie dostrzega. Na pozór nic tu nie ma, ale wystarczy się na chwilę zatrzymać, wsłuchać i wpatrzeć w otaczający krajobraz i po chwili widać, że cała okolica tętni życiem. Dookoła nas jest bardzo dużo różnokolorowych ptaków i różnych małych żyjątek. Objeżdżamy dookoła skały. W pewnym momencie widzę, że jedna z tych skał się porusza. „Słoń!” – mówię. „Gdzie?” „No tam” – pokazuję ręką. „Gdzie? Przecież tam są skały…”


„No właśnie tam. Pomiędzy skałami stoi!”. W tej chwili „skała” się poruszyła i błysnęła białymi kłami. Ciekawe jakby taka skała zareagowała na próby boulderingu? ;-) Może jednak lepiej nie próbować się tu wspinać ;-)

Opuszczamy rejon z granitowymi skałami i jedziemy w kierunku rzeki albo podłużnego jeziora. Ciężko stwierdzić co to jest, ale dostępność wody powoduje, że okolica jest zielona. Na brzegu widzimy wylegującego się krokodyla. Gad spłoszony odgłosem jadącego samochodu wchodzi do wody i niknie nam z oczu. Coś mi się wydaje, że nie będziemy w tej wodzie szukać ochłody ;-)

Ewa kieruje samochód na coraz gorzej utrzymane drogi. Krystian się śmieje, że nasz kierowca chce się teraz zemścić za to, że rano zjedliśmy z rozpędu wszystkie naleśniki przygotowane przez Yasina ;-) Jedziemy przez tanzańską sawannę. Po horyzont widać tylko falujące trawy, które co chwilę zmieniają odcienie, w zależności od tego jak świeci słońce.
 
 
Z pozoru sawanna jest oazą spokoju i ciszy, ale to tylko złudzenie. Otoczenie sprawia wrażenie pokojowego miejsca, ale tak naprawdę jest to teren ogarnięty nieustającą walką. Jedno zwierzę poluje na drugie, a my zastanawiamy się, czy w tym świecie jesteśmy drapieżnikami, czy potencjalnymi ofiarami.
Ewa cały czas jedzie w głąb sawanny, intensywnie wpatrując się w gąszcz traw. Po jakimś czasie zatrzymuje samochód i z satysfakcją w głosie mówi: „Patrzcie w prawo”. Wytężamy wzrok i dostrzegamy w trawach dwa drapieżniki, trochę podobne do leopardów. Jeden z nich w pysku trzyma zakrwawioną kość – to chyba resztki gazeli. Dowiadujemy się, że nie są to leopardy, tylko cheetah, które są do nich podobne. Zwierzęta patrzą się na nas. Jesteśmy tak blisko, że słyszymy ich oddech i widzimy jak napinają się ich mięśnie.


Cheetah są podobno znacznie szybsze i bardziej zwinne od leopardów i trudno je tu spotkać. Cheetah są jednymi z najszybszych zwierząt na świecie. W ciągu zaledwie 3 sekund są w stanie rozwinąć prędkość do 100 km/h i na krótkich dystansach są w stanie biec z prędkością nawet 120 km/h (!). Wpatrujemy się w ich ślepia i czujemy taką atmosferę napięcia. W takiej chwili lepiej siedzieć w samochodzie. Cheetah odchodzą po chwili na odległość kilkudziesięciu metrów i siadają obok siebie w trawie.



Po czym intensywnie wpatrują się w jeden punkt na horyzoncie. Mamy wrażenie jakby były przygotowane do skoku i do ataku. Może dostrzegły jakieś zwierzęta i będziemy świadkami polowania? Cheetah siedzą jednak cały czas i patrzą się  jeden punt. Krystian lustruje przy pomocy lornetki okolicę i mówi: „Tam są lwy! Samica idzie z przodu, a dwa samce z wielkimi grzywami idą za nią.” Pytam się Ewa, czy lwy i cheetah walczą ze sobą. „Nie – nie walczą. Lwy i leopardy polują na cheetah, bo są konkurentami w walce o jedzenie. Tak więc cheetah nie przygotowywały się do ataku, tylko raczej do obrony albo ucieczki. Tak więc na sawannie albo polujesz, albo polują na ciebie ;-) Lwy jednak zniknęły w trawach i tym razem nie doszło do konfrontacji drapieżników.

W drodze powrotnej ponownie natrafiliśmy na stado lwów. Od razu widać, że są wygłodniałe i szukają czegokolwiek do jedzenia. Są tak chude, że aż widać im żebra. Kręcą się niedaleko wodopoju w oczekiwaniu na ofiary. Mamy wrażenie, że obecnie na sawannie jest więcej drapieżników niż zebr, które przemieściły się w inny rejon.



Po kilku kilometrach jazdy natrafiamy na stado gazel Thomsona. Płochliwe zwierzęta uciekają przed jadącym samochodem na bezpieczną odległość. Są czujne i cały czas węszą, czując potencjalne zagrożenie.
 
 
Mamy wrażenie, że jakby pojawiło się tutaj wygłodniałe stado lwów, to byłaby niezła jatka. Od tego jeżdżenia my też zrobiliśmy się już głodni, tak więc wracamy na camping zobaczyć co tym razem przygotował dla nas Yasin – nasz Doctor Stomach ;-) Jedzenie było bardzo dobre. A może my byliśmy tacy głodni? ;-) Tak na serio, to afrykańskie jedzenie nam służy i nie mamy żadnych kłopotów żołądkowych. Oby tak było dalej. Po południu ruszamy na jeszcze jedną przejażdżkę po okolicy. Największą atrakcją tej odsłony był krokodyl wylegujący się na brzegu rzeki. Podobno był to krokodyl nilowy. Swoją drogą ciekawe jak on się tutaj dostał ;-)


Ewa chyba pasjonuje się ornitologią, bo w trakcie drogi pokazuje nam wiele rodzajów ptaków. Trzeba przyznać, że ma niezłe oko, ponieważ jest w stanie wypatrzeć nawet najmniejsze gatunki. Nie jestem w stanie zapamiętać ich nazw, a Ewa opowiada nam nawet o ich zwyczajach. Podobno w Serengeti jest ponad 300 gatunków ptaków.

To był długi i udany dzień. Przed nami jeszcze kolacja, a jutro rano ruszamy już w powrotną drogę i opuszczamy bezkresne równiny Serengeti.      
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz