poniedziałek, 18 marca 2013

Kurczaki w stylu halal, czyli o tym jak wylądowaliśmy w business class

 
(2.03) Godzina zero w końcu nadeszła. Spakowaliśmy wszystkie niezbędne rzeczy (łącznie z pianką, płetwami i maskami) do jednej torby. Nie był to bynajmniej efekt naszych wcześniejszych prób i błędów, dzięki którym wiemy już co brać, a czego nie, tylko zwykły pragmatyzm. Tam gdzie jedziemy raczej wielu rzeczy nie będziemy potrzebować. Wg prognozy pogody na Seszelach ma być ok. 30 stopni. Ta sama pogoda mówi też, że w najbliższych dniach ma padać. Ciekawa kombinacja. Jak na złość w dzień naszego odlotu świeci słońce ;-)))

Na lotnisku szybka odprawa, chwila czekania i już siedzimy w samolocie Emirates Airlines. Hmm... Siedzimy... Dobre sobie. Okazuje się, że fotel, na którym usiadła Kasia ma tylko jeden układ - pionowy. Przycisk do zmiany położenia oparcia nie reaguje. Z resztą i tak jakby działał, to dużo bardziej by się nie odchylił z uwagi na ściankę od kibla, który był za naszymi plecami. Starsza pani siedząca obok nas też nie miała lekko - chwyciła kurczowo oparcie, które w tym samym momencie odpadło :-) Pan z obsługi samolotu dwoił się i troił próbując naprawić co się da i znaleźć inne miejsce dla naszej trójki (w końcu to pierwsza wyprawa Zosi, chociaż jeszcze o tym nie wie). Jednak innego miejsca nie udało się znaleźć... Zamieniliśmy się więc miejscami i nadrabiając miną przyjąłem mega wygodną wyprostowaną pozycję, którą po chwili dodatkowo umilił mi pasażer siedzący przede mną poprzez rozsunięcie fotela do pozycji półleżącej, dzięki czemu mogłem podziwiać jego łupież tuż pod moim nosem. Taaaa. To tylko 5 godzin... Może po przesiadce w Dubaju będzie lepiej... Przed wystartowaniem pani, której odpadło oparcie przeżegnała się kilka razy. Cizus - gdzie my jesteśmy?!? Arabskie linie lotnicze z interiorem przypominającym wysłużone samoloty Aeroflotu. Na pocieszenie, stewardes przyniósł nam ciasteczka i powiedział, że od przyszłego miesiąca na tej trasie będzie już latał wypasiony boeing. Fajnie (tylko co nas to teraz qwa tak naprawdę obchodzi?!?)... Obiecał też, że na kolejnym locie sprawdzą, żeby Kasia z Zosią miały już działający fotel. Zobaczymy. Wystartowaliśmy w końcu. Filmów nie można było pooglądać, bo się system zawiesił i telewizorki nie działały. Pół żartem, pół serio zapytałem się stewarda, czy nam skrzydła podczas lotu nie odpadną...

Co tam telewizorek, co tam niewygodne siedzenie! Lecimy na wakacje! Właśnie zacząłem czytać ciekawie zapowiadający się kryminał - "Ziarno Prawdy" Zygmunta Miłoszewskiego (jego wcześniejsze "Uwikłanie to był majstersztyk"). Książka zaczyna się nieźle - w Sandomierzu znaleźli kobietę zaszlachtowaną "maczetobrzytwą" - taką, której starozakonni używają do tego, aby ich mięsko było koszerne, a Arabowie, żeby ich potrawy były halal. Jedni i drudzy pewnie robią to inaczej, ale jak dla mnie, to jedno i to samo (przepraszam za ignorancję). Zaczytałem się niemiłosiernie. W międzyczasie pani stewardesa Kati z Krakowa przyniosła menu, w którym na pierwszej stronie było napisane "All our food is halal". Zajebiście. Lecimy jakimś rozklekotanym arabskim samolotem, a do jedzenia dostaniemy ręcznie zaszlachtowane kurczaki i jagnięcinę (bardzo smaczną swoją drogą). W międzyczasie, z książki Miłoszewskiego dowiedziałem się jak się nazywa ta maczetobrzytwa - chalef (przypuszczam, że Arabowie mają na to inną nazwę...).

Do Dubaju dolecieliśmy sprawnie. Lotnisko takie, że nam szczęki poopadały. Okęcie to TO nie jest ;-) największe wrażenie zrobiły na nas fontanny w formie ściany lejącej się wody - ładne i praktyczne z uwagi na nawilżanie lotniskowego powietrza. Wszędzie czysto i technologicznie epokę przed nami... Mając trzy godziny do kolejnego odlotu, wolnym krokiem suniemy do Gate A20. Wszystko zaprojektowane tak, że nie ma szans na pomylenie drogi (a w międzyczasie musimy przejechać czymś w stylu metra w inną część lotniska). Dochodzimy w pewnym momencie do części z restauracjami. Znajomy zapach, nieznajomy napis, ale znajome logo ;-)))


 

Zośka chyba zaczęła sterować Kasią, bo od kilku minut słyszę tylko jedno - fryteczka? Idziemy na fryteczki? Masakra jakaś - w Dubaju do Maca iść. Swoją drogą patrząc na menu miałem wrażenie, że to bardziej KFC jest - czegoś takiego jak Chicken Big Mac jeszcze nie widziałem. Ciekawe, czy w arabskim Macu burgery też robią halal? ;-)


Po chwili czekania, podczas którego pogadaliśmy trochę z chłopakiem lecącym do Chin (Emirates mają fajną ofertę połączeń również w tym kierunku), udaliśmy się do "naszego" Gate A20. Pan z poważną miną wziął nasze paszporty i coś tam zaczął porównywać na swojej kartce. Literka po literce sprawdził nasze nazwiska, po czym wręczył nam z uśmiechem karty pokładowe.... na business class! No nieźle Zośka! Można powiedzieć, że z iście góralskim przytupem (ruchy naszego dziecka już są w pełni wyczuwalne) zaczynasz wchodzić w świat podróży! ;-) I ja się pytam - gdzie są ci, którzy mówią, że podróżowanie z dziećmi to szaleństwo? ;-)

Zasiedliśmy sobie wygodnie w naszych przestronnych fotelach w samolocie. Miejsca tyle, że się można zgubić. Karta win, menu i inne pierdoły. Szampan lub świeżo wyciśnięty sok na powitanie... Cizus... Tylko fotele znowu mamy popsute - jakaś awaria elektryki ;-)))) Na szczęście są jeszcze dodatkowe wolne fotele. Uff... Jaka szkoda, że lot w warunkach, w których można się położyć, trwa tylko 5 godzin :-(

Dolatujemy na Mahe - Pochmurno... Pada deszcz... Jednak obsługa lotniska chodzi po płycie bez odzieży przeciwdeszczowej. Czyli ciepło. Wychodzimy na zewnątrz samolotu i następuje zderzenie ze ścianą wilgotnego i gorącego powietrza. Już nie mogę się doczekać kursu nurkowego - przez chwilę będę miał czym oddychać ;-)

Biegniemy w kierunku hali przylotów - tam jest klimatyzacja! Ufff... Tylko z tego lotniska trzeba będzie wyjść! Dostajemy wizy turystyczne (pieczątka w kształcie coco de mer) i wychodzimy na zewnątrz na kolejne spotkanie z rozgrzanym wilgotnym powietrzem. Jest jednak jeszcze COŚ. Z fascynacją małych dzieci patrzymy na wszechogarniającą, świeżą i soczystą zieleń. W Polsce szaro buro i zimowo jeszcze, a tu końcówka pory monsunowej. Zieleń wywołuje na naszych zmęczonych i bladych twarzach uśmiech :-) Bonzour Sesel! :-)










3 komentarze: