wtorek, 19 marca 2013

Ile de Palme, czyli wyspa palm

(03.03 cd) Przylecieliśmy wcześnie, tak więc w naszych głowach pojawiła się iskierka, że może uda nam się zdążyć na prom o godz. 9 na Praslin. Zgodnie z zebranymi informacjami powinniśmy być w porcie na 45 min przed wypłynięciem. Busik z lotniska miał odejść o 8 rano, tak więc jest szansa, że na styk zdążymy. Kierowca jednak w typowo wyspiarskim pośpiechu i z widoczną ekscytacją wymalowaną na twarzy (w końcu nowi turyści przyjechali!!!) pojawił się ok 8.30 i po załadowaniu bagaży na dach leniwie ruszył w kierunku portu.

W porcie na falach kołysała się wielka motorówka Cat Cocos. Szybka akcja - Kasia poszła kupować bilety, ja próbowałem odzyskać naszą torbę z dachu busika, a w międzyczasie zaczęło padać i już człowiek nie wiedział, czy jest mokry od oblepiającego potu (poruszanie się w tych warunkach przypomina biegi przełajowe w saunie), czy od deszczu z kroplami w temperaturze 30 stopni ;-) Niestety w kasie okazało się, że biletów na 9 rano już nie było i następny prom jest o 11. Trudno. Schowałem bilety do kieszeni i ustawiłem się w kolejce żeby oddać bagaż. Coś mnie jednak tknęło i odruchowo obejrzałem bilet - a tam czarno na białym wpisana jest godzina 9.00. Hej! Czyli jeszcze my! Kasia - biegniemy! Dosłownie w ostatniej chwili wskakujemy na pokład ;-)

Po chwili siedzimy w klimatyzowanym pomieszeniu (zaczynam mieć obawy, że tylko w takich miejscach spędzę większą część urlopu) i rozkoszujemy się rejsem pomiędzy wyspami. Kapitan nie oszczędza mocy w silnikach katamaranu i łódka dziarsko zapieprza przez fale. Krótkie fale. Co powoduje, że przez cały rejs nasze żołądki poruszają się rytmicznie do góry i na dół. Zapobiegawczo zmieniłem siedzenie, tak żeby usiąść twarzą w kierunku jazdy i intensywnie zacząłem wpatrywać się w niebiesko niebieską linię horyzontu. Pierwsza zrzygała się pani przy stoliku obok. Po chwili obsługa energicznym krokiem zaczęła przemierzać salę rozdając kolejne torebki. Następnie klasycznego pawia puścił dzieciak siedzący tuż obok nas. Pawik pięknie się rozlał po stoliku. Kolejna pani z przodu też jakaś taka w kolorach zielono-szarych. Taaak. Nie wytrzymała. Po 5 minutach biegła w kierunku baru po kolejną torebkę, trzymając w ręku wypełniony do połowy balonik. Stary lokales siedzący obok nas miał chyba opatentowane rozwiązanie na tego typu sytuacje - po wypiciu połowy butelki rumu, oczy mu zmętniały, a język się rozwiązał. Przedstawił się jako prezes jednego z ośrodków wypoczynkowych (hmm - przypuszczam, że maks półgwiazdkowego) i wyłuszczył mi swoje chyba największe odkrycie: "Wiecie dlaczego tak się dzieje? Bo oni pływają za szybko! Kasę chcą szybko zarabiać i szybko pomiędzy tymi wyspami pływają! Za szybko!". Po czym poszukał dna w swojej butelce. Cizus... Jak zaraz nie dopłyniemy, to też pawia puszczę... Na szczęcie brzeg Praslin był już bardzo blisko i obyło się bez atrakcji :-)

Po tej szarpanej podróży grzecznie daliśmy się skroić mafii taksówkowej, która za równowartość 15 euro przewiozła nas do Iles des Palmes (odległość ok. 4 km), gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg.



Bajeczne miejsce. Domek tuż nad brzegiem zatoki w bardzo ustronnym i cichym miejscu. Całość otoczona palmami kokosowymi :-)
 


 

Co robi człowiek jak zobaczy takie bajeczne miejsce? Idzie spać, bo po takiej podróży pada na twarz ;-)

Tego samego dnia ruszyliśmy jeszcze cztery litery w kierunku plaży. Na początku naszego spaceru zaskoczyły nas kraby. Wzdłuż drogi ciągnie się podmokły teren, w którym widać setki mniejszych i większych dziur. Są to schronienia krabów, które w niezliczonych ilościach zamieszkują linię brzegową. Poza tą "nowością" mamy wrażenie klasycznego deja vu. Gdzieś już kiedyś coś takiego widzieliśmy.


Pagórkowaty teren porośnięty palmami, ciągle zmieniająca się pogoda, piękne plaże i lewostronny ruch... North Island na Nowej Zelandii?;-) Jedyną różnicą jest możliwość wypicia zawartości kokosa ;-)
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz