niedziela, 4 listopada 2012

Karibu Tanzania! Kwa weri!


Nasza tanzańska przygoda dobiegła końca. Jechaliśmy do tego kraju z otwartymi głowami – bez większych oczekiwań. Co prawda wyjazd był zaplanowany i podzielony na trzy części, jednak nie mieliśmy nastawienia, że coś „musimy” zrobić albo zobaczyć. Może dlatego każdy dzień spędzony w tym kraju przynosił nam coś nowego, a my to wszystko po prostu chłonęliśmy jak gąbka – niezależnie od tego, czy były to bezkresne równiny Serengetti, lodowiec na Kilimanjaro, skąpane w słońcu plaże Zanzibaru, czy lepianki Masajów i ulice oblepione brudem. Nawet przejazd samochodem był przygodą otwierającą szeroko nasze oczy. Męczące były przeloty powrotne i chaos na lotniskach, ale w końcu to też jest częścią przygody ;-)

Tanzania nas urzekła. Ktoś mi kiedyś powiedział, że po pierwszym wyjeździe do Afryki albo się tam już nigdy nie wróci, albo będzie się wracać wielokrotnie. Dzięki Tanzanii, ja do swojej długiej listy krajów do odwiedzenia dopisałem kilka kolejnych z afrykańskiego kontynentu. Poza niesamowitymi krajobrazami, w Tanzanii urzekli mnie ludzie. Bardzo otwarci, kontaktowi i gotowi żeby pomóc. Mam wrażenie, że zależy im na tym, aby turysta wyjechał z ich kraju zadowolony i rozpiera ich duma jak im się powie, że ich kraj jest piękny. A jest piękny. Co prawda piękno tego kraju przeplata się z biedą, ale nie jest to bieda wywołująca agresję. Na słowa powitania w ich języku ludzie odpowiadają z uśmiechem i machnięciem ręką w geście pozdrowienia. Pomimo, że jest to biedny kraj, nie czuliśmy tutaj żadnego zagrożenia. Szczerze mówiąc czułem się tutaj bezpieczniej niż w niektórych miejscach Ameryki Południowej.

Jeżeli będzie mi to pisane, to wrócę na ten kontynent. Pomysłów jest dużo ;-)
Karibu Tanzania! Kwa weri!