wtorek, 28 sierpnia 2012

Nataka kwenda Kilimanjaro

(28.08) Tak naprawdę to od tygodnia dopiero do mnie dociera, że to już za chwilę. Większość spraw jest już załatwiona. Moje mieszkanie powoli zaczyna przypominać jedną wielką przepakownię. Ponownie dochodzę do wniosku, że nie zależnie od tego na jak długo się jedzie, to ilość gratów jest prawie zawsze taka sama. Jak wszystko dobrze się ułoży, to za tydzień będziemy nocować na campingu w Tanzanii, a ta podróż w zasadzie zaczęła się kilka miesięcy temu...

... (31.01) Wczoraj wróciliśmy z Chile. Wstaję rano. Za oknem zimno. Mróz jak cholera. -16 stopni... A jeszcze (przed)wczoraj mieliśmy dość upału! Różnica temperatur blisko 50 stopni. Wychodzę do pracy i staram się nie zamarznąć. Szukam jakiejś odpowiedniej muzyki i w końcu puszczam In Existence Beautiful World. Rozgrzewające dźwięki przenoszą mnie do innego wymiaru. Piosenki z tej płyty, śpiewane w języku swahili, od zawsze pobudzały moją wyobraźnię. Kiedyś potrafiłem słuchać tej płyty godzinami, próbując sobie wyobrazić jak tam jest w tej Afryce. Pewnie pięknie, skoro jedno z powiedzeń w swahili mówi: "Ulimwengu mzury ume zaliwa", czyli "Doskonały świat został stworzony. Już istnieje."... Eh... Pojechałoby się gdzieś znowu w świat ;-) ...

... (04.03) Siedzimy sobie przy piwie i na gorąco dzielimy się naszymi wrażeniami. Moi staruszkowie właśnie wrócili z wyjazdu do Peru i Boliwii, a my jeszcze myślami cały czas jeszcze jesteśmy w Chile, Argentynie i Boliwii, chociaż minęło już kilka tygodni od powrotu :-) Okazuje się, że nawet byliśmy w tym samym miejscu, ale na nas Isla del Sol i Copacabana w Boliwii zrobiła raczej słabe wrażenie, a moim rodzicom się podobało. Siedzimy, gadamy sobie, pokazuję zdjęcia z Huayna Potosi, na co Krystek mówi - "Fajnie byłoby gdzieś razem pojechać". "No w sumie fajnie - a gdzie byś chciał pojechać?". "Na Kili". "Na Kili?". "No - na Kili". "Kasia - jedziemy na Kili?" - pytam się mojej świeżo upieczonej narzeczonej. "Do Afryki? Ja tam nie jadę!". Po czym słyszę tysiąc pięćset argumentów dlaczego "nie". Moja mama też raczej sceptycznie odnosi się do pomysłu... Siedzimy sobie z ojcem, otworzyliśmy kolejnego browaka i snujemy wątek dalej. "A kiedy byś chciał jechać na to Kili?" - pytam się ojca. "No tak w przyszłym roku?" - odpowiada. "Na przyszły rok, to my już cholerka mamy plany i z urlopem będzie słabo..." Dochodzimy do wniosku, że trzeba jednak najpierw sprawdzić kiedy jest najlepszy czas na wyjazd w te rejony i wtedy się zastanowimy. Ziarno zostało już jednak zasiane i rozpoczął się proces myślowy ;-)

W kolejnych dniach po przeprowadzonym googlingu okazuje się, że w sumie to najlepiej pojechać albo w okolicach września, albo na początku roku. W tych okresach w Tanzanii jest pora sucha i jest sezon trekkingowy. Początek roku mi za bardzo nie pasuje, więc może wrzesień? Pytam się ojca jak u niego z urlopem. Okazuje się, że wrzesień w zasadzie jest OK. Dla mnie w sumie też. No i od słowa do słowa podejmujemy decyzję - jedziemy na Kili jeszcze w tym roku! ;-)

(28.08) Po kilku miesiącach przygotowań jesteśmy już praktyczni gotowi do wyjazdu. Z głośników leci charakterystyczna muzyka z piosenkami w języku swahili, a ja siedzę i próbuję nauczyć się kilku podstawowych zwrotów w tym języku ;-) Wylatujemy w najbliższą niedzielę. Zaczynamy od safari - w plamach mamy kilka parków narodowych i nadzieję, że uda nam się zobaczyć wielką migrację zwierząt w PN Serengeti. Następnie wracamy do miejscowości Arusha, skąd wyruszymy na trekking na Kili. Wejście mamy zaplanowane trasą Machame Route. Czy uda nam się dojść na szczyt? To się okaże... Do podejścia będziemy mieli ok. 4 tys. metrów i walka z wysokością będzie chyba największym wyzwaniem. Jak się uda, to na koniec skoczymy jeszcze na Zanzibar :-) Zapowiada się zatem całkiem ciekawy wyjazd. Niezależnie od tego jak będzie i czy uda się zrealizować plan jedziemy z nastawieniem "Hakuna matata" ;-)