środa, 7 września 2011

Żeglarskie inspiracje w skałach

W końcu przestało w weekendy padać… W końcu można pojechać w skały J Radość normalnie. Wsiadamy w samochód i jedziemy. Dalej niż zazwyczaj. Dalej niż w zeszłym roku. Z dwóch powodów. Po pierwsze trasa katowicka jest rozkopana i w tym roku zamiast przez Częstochowę jeździmy przez Kielce, co okazuje się nie takim złym rozwiązaniem szczególnie w perspektywie dojazdu prawie pod sam Kraków. Po drugie – w okolicach Częstochowy i innych Podlesic, Rzędek, Mirowów i innych Łutowców itp. Proste drogi dla agroclimbingu mamy już przewspinane, tak więc bez progresu w zakresie trudności wspinaczkowych „zmuszeni” jesteśmy szukać nowych terenów. Krótko mówiąc – dojeżdżamy w końcu do słynnej i mitycznej wręcz Doliny Będkowskiej. Na początek zaczynamy skromniutko. Tuż u jej brzegu – nie ośmielamy się tak z buciorami, od razu uderzyć w jej centralną część. Zaczynamy więc od „Zaklętego Muru”. Skała wspaniała, jakże inna od tego jurajskiego „mydła” ;-) Jest walka. Na niskim poziomie trudnościowym, ale zawsze ;-) Droga po drodze i jakoś z tym wspinaniem idzie ;-) Na koniec – zmęczenie i zadowolenie J Na koniec dnia jedziemy jednak do „centrum” Będkowskiej rzucić okiem na Sokolicę. Kasi ściana się nie podoba – za duża podobno… Moim zdaniem wręcz przeciwnie – mogłaby być nawet dwa razy większa ;-) Już mam wizję na przyszły tydzień. Muszę tylko Ankę nakręcić na wspin wielowyciągowy ;-) 

W kolejnym tygodniu obieramy wyraźnie wytyczony cel. Bierzemy szpej, sznurki i z stajemy z Anką pod ścianą. Pod najprostszą drogą na całej ścianie – żeby nie było wątpliwości ;-) Problem jednak w tym, że jest to chyba jedna z najczęściej chodzonych dróg na tej ścianie, przez co początek drogi jest wyślizgany jak glazura. Zasapałem się na tym pierwszym wyciągu. Na kolejnych dwóch było już lepiej J Takie wspinanie lubię najbardziej J Zjeżdżamy na dół. Kolejna droga – pomimo, że trudniejsza, to jednak łatwiejsza (mniej wyślizgana). Potem kolejna, po której w pełni usatysfakcjonowani wracamy na camping. Wieczorem browarek, ognisko i opowieści wszelakie - trochę o wspinaniu, więcej o podróżowaniu i o… żeglarstwie ;-) Przy ognisku, jak to przy ognisku w pewnym momencie zaczęły się śpiewy. Co ciekawe… Hmmm… Dominowały szanty. Czyżby wspinacze swoich piosenek nie mieli ?!? Po krótkiej dyskusji doszliśmy do wniosku, że wspinacz zazwyczaj jest zbyt zmęczony wieczorami żeby coś rymowanego wymyśleć, tak więc dużo prościej korzystać jest z dorobku już wypracowanego. Skoro we wspinaniu wykorzystuje się żeglarskie węzły, to dlaczego nie można byłoby korzystać również z tych samych piosenek? ;-) Szczególnie popularna była jedna zwrotka, a w zasadzie refren: cyt:
Już nie wrócę na morze,
Nigdy więcej o nieeeee.
Wreszcie koniec włóczęgi,
Na pewno to wieeeeem.”
Muzyka prosta. Tekst też. Mówiąc krótko - po kilku piwach piosenka nie wymaga talentu muzyczno-wokalnego, a trzeba przyznać, że w kontekście wspinania tekst ma niezwykle trafny ;-)
Kolejny weekend to „dla odmiany” Będkowska. Część ekipy ponownie „grzebała palcami” w Dupie Słonia przecząc prawu grawitacji, a my wybraliśmy mniej ambitne cele i ostatecznie wylądowaliśmy znowu pod Sokolicą. W trakcie wspinania na usta wróciła żeglarska nuta i tym razem to już nawet ja podczas najbardziej stresujących momentów nuciłem „słynny” refren. Wszak proste drogi na tej ścianie już przerobiliśmy i trzeba się było wstawić w coś trudniejszego, co wymagało dodatkowego wsparcia psychicznego ;-)


W doborowym towarzystwie reprezentantów Team Bro Climbing (dziękuję za miłe wspinanko) zrobiliśmy co trzeba.


Kropkę nad „i” postawiliśmy na Łabajowej i mogliśmy wracać do domu.


Wątki żeglarskie w ostatnich tygodniach były na tyle silne, że wyjeżdżając spod Krakowa już wiedzieliśmy, że kolejny weekend spędzimy pod żaglami. Co prawda nie na morzu, ale nad Zalewem Koronowskim też szanty śpiewać można.